Rozdział 10

48 4 0
                                    


Od razu jak wyszedł wzbierały się w niej emocje.  Trzask grubych mosiężnych drzwi pozostawił po sobie głuche echo, które biło ją w uszy. 

Kogo ma uratować? Chyba nie siebie?! 

Nie wiedziała co ma zrobić. Wiedziała, że jej Ojciec może płakać jak zginie i za wszelką cenę dokona zemsty lecz nie interesowało ją to czy umrze. Ale gdy wspomniał, że może kogoś uratować trybiki w jej umyśle zaczęły buzować i myśleć na najszybszych obrotach jak mogły.

Ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie słuchało jej w ogóle. Ledwo mogła podnieść głowę i spojrzeć na to pudełko. Jej aksamitna czerń biła swoją grozą przez blade światło. Klucze, które obok były błyszczały i kusiły by po nie sięgnąć lecz nie miała jak. 

Przeklinała w duchu na siebie za swoją głupotę, że nie była dość ostrożna. 

Mijały kolejne minuty głuchej ciszy. Serce coraz szybciej biło, a oddech przyśpieszył. Adrenalina sprawiła, że krew zaczęła mocniej cieć od jej ran. 

Szarpnęła ramieniem z całych sił jakich miała. Lecz tylko łańcuch ledwo zaszeleścił, a ból w ramieniu był niemiłosierny. Jakby ktoś ją obdzierał ze skóry.

Tik-tak, tik-tak.....Kolejne minuty uciekały. Nie wiedziała ile zostało czasu jej lecz zdawała sobie sprawę, że coraz mniej. Czas uciekał między jej placami. Uświadomiła sobie wtedy, że nie da rady. Że to będzie jej koniec.  


Gdzieś indziej w budynku.

Sapał ciężko od strzelanin. Na każdym rogu tego domu ktoś stał i czyhał na jego życie. 

Odgłosy strzelanin roznosiły się po całym domu. Martwe ciała leżały wszędzie, krew leciała strugami. Nie którzy jeszcze ledwo dychali, a tych ich właśni ludzie, sprzymierzeńcy dobijali bo tacy nie byli potrzebni nikomu.

Wychylił się za komody by zobaczyć czy nikt nie czyha. Z ociężałą nogą wstał i ruszył ledwym truchtem. Wiedział, że czas go goni lecz rana w nodze go spowalniała strasznie. W prawą nogę trafiła go kula, która utknęła lecz trafiła blisko żyły i krew uciekała. Zawiązał ją prowizorycznie jakąś szmatą by zatamować odrobinę tracącą krew.  Noga już zaczęła sinieć i nabierać koloru purpury. 

Otwierał każde drzwi po kolei w poszukiwani tego jednego pomieszczenia. 

BAM!!! 

Kula trafiła go prosto w lewę ramię sprawiając, że upadł na ziemię twarzą. Szybko zareagował i obrócił się na plecy by samemu wystrzelić. Strzelał co chwile odpychając się zdrową nogą do jednego z pokoi. Przez adrenalinę nie mógł w niego trafić lecz sprawił, że się schował. 

Wykorzystując chwile otworzył drzwi i wczołgał się. Zamknął je cicho z nadzieją, że nie znajdzie go. Nasłuchiwał przez chwilę. Słyszał zbliżające się kroki. 

- Chyba go tu nie ma. Musiał zwiać dalej. - Cichy szept.

- Skurwysyn! Że on jeszcze nie zdechł. - Drugi męski głos nie zważał na nic tylko krzyczał ile wlezie przez złość.

- Bo kurwa ciota z ciebie! Celować nie potrafisz się co się dziwisz! Dziwne, że twoja dziewczyna z tobą jeszcze jest jak masz takiego zeza, hahaha....... - Reszta członków rechotała z niego oddalając się od pomieszczenia.

Czekałem jeszcze chwile by mieć pewność , że się oddalili. Próbowałem wstać lecz noga na to nie pozwalała. Rozejrzałem się szybko po pokoju i dostrzegłem obrus. Przeciągnąłem się do niego i szybko ściągnąłem ruchem ręki. Zawinąłem wokół rany , mocno zaciskając przy tym. 

Pomogło to na tyle bym mógł wstać i kuśtykając wyjść z pokoju. Przemierzałem korytarz wzdłuż ściany. Cisza świszczała w uszach. Nie wiedziałem czy uznać to za dobry znak czy zły. Sprawdzałem każdy mijający pokój. Wszędzie pusto. Nigdzie jej nie było. 

Przeczuwałem, że każda sekunda się liczy by ją znaleźć. 

 Gdzieś indziej w budynku.

Nie szło już tego wszystkiego wytrzymać. Szukałem jej wszędzie a znajdywałem tylko śmieci. Domostwo było zbyt wielkie, zbyt dużo pomieszczeń. Nigdzie jej nie było. Oblewał mnie już zimny pot z przerażenia, że się spóźnię i znajdę ją martwą. 

Przystanąłem na chwilę by odetchnąć i rozwiać czarne myśli. Cisza piszczała w uszach ale tylko dzięki niej usłyszałem szelest. Szelest metalu. Postanowiłem po cichu iść za odgłosem. Był coraz słabszy, aż w końcu ucichnął. Byłem w ślepym zaułku w którym były dwie pary drzwi. Otworzyłem te z prawej. W nim znajdywały się plany jak nasze dzielnice się zmienią. Chwyciłem je i schowałem pod marynarkę. Zaraz od razu zajrzałem do drugich drzwi. Było ciemno. Tylko blade światło padało na postać o długich włosach. Wisiała przykuta na łańcuchach , nie przytomna. Szybko podbiegłem i uniosłem delikatnie głowę sprawdzając puls. Był słaby ale był. Bardzo źle wyglądała. 

Usłyszałem cykanie. Spojrzałem w głąb pomieszczenia i zobaczyłem czarną skrzynkę, a obok klucz. Raz dwa podszedłem i chwyciłem klucz. Rzuciłem okiem na owe pudełko, by zobaczyć, że została nie cała minuta na nim. Wróciłem do Panienki by odpiąć ją. 

Wziąłem jak księżniczkę i czmychnąłem do drugiego pokoju by w ostatniej chwili wyskoczyć przez okno.


Część budynku w którym była uwięziona Yuulin rozpadł się, odłamki domu latały na całą posiadłość, a ogień powoli acz stanowczo pożerał wille. Ludzie, którzy się tam znajdywali uciekali w popłochu ratując własne życie. Większa część ludzi została ranna lub zginęła. 

Castor miał tylko jedną myśl . Stracił swoje jedno jedyne dziecko i nic nie mógł z tym zrobić. Ogarnęła go melancholia. Zrezygnowany odszedł od willi, powoli człapając nogami by wszystko przemyśleć w drodze do domu.

W oddali było słychać już dźwięk syren straży, pogotowia i policji.

MafiaWhere stories live. Discover now