Nie kłam, Rose 2.

11 1 0
                                    

Udało mi się ocucić Rose. 20 minut siedziała pod pniem jakiegoś drzewa, tyłem do zwłok i płakała. Nie wiem czemu, ale mnie było już wszystko jedno. 

- Musimy wracać. Robi się późno. Jeśli chcemy się stąd wydostać musimy natychmiast ruszać - oznajmiłem w końcu.

- Musimy go ze sobą zabrać, nie zostawię go tu - powiedziała przez łzy.

- Ty chyba oszalałaś! Nie uniesiemy go, opóźni nas i skończymy tak jak on!

- Nie zostawię go tu! - krzyknęła i znów zaczęła głośno płakać. 

Westchnąłem ciężko.

- Rose... Wrócimy do domu. Opowiemy o wszystkim dorosłym, powiemy, gdzie dokładnie go znaleźliśmy i ktoś po niego przyjdzie. Teraz nie ma sensu ryzykować. Proszę cie. 

Chyba zrozumiała bo kiwnęła po chwili głową. 

Może przez noc nic go nie zeżre, pomyślałem tylko, nie chcąc wprowadzać Rose w histerie. 

Pomogłem jej się ogarnąć i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Zapomniałem, że tutaj robi się ciemniej szybciej niż gdziekolwiek indziej. Zaczęło się robić nieprzyjemnie. Wszystkie zmysły wyostrzyły nam się do granic możliwości, każdy dźwięk wywoływał gwałtowne reakcje, każdy szmer i świst sprawiał, że włoski jeżyły się na karku. Teraz nawet mnie zaczynało to miejsce przerażać. Trzymaliśmy się z Rose za ręce i szybko pokonywaliśmy kolejne odcinki trasy. Gdy już myśleliśmy, że dotarliśmy do granicy lasu usłyszałem głośne westchnienie mojej ukochanej. Wyciągnęła przed siebie rękę i wskazała na to co wywołało u niej taką reakcję. Palenisko. To samo, które minęliśmy koło południa. 

- Jak to jest możliwe ... - szepnęła, zadrżał jej głos. Pokręciłem tylko głową zbyt oszołomiony by cokolwiek powiedzieć. Przetarłem twarz dłońmi. Co teraz?

- Rozpalimy ognisko. W plecaku powinienem mieć koc, owiniemy się nim i jakoś przetrwamy tą noc. Masz jeszcze jakieś kanapki?

Rose skinęła głową. Świetnie, pomyślałem, jest nadzieja, że to co brutalnie zamordowało Louisa nas nie znajdzie. Wolałem o tym nie myśleć. Tak czy siak byłem przerażony wizją spędzenia w lesie całej nocy. Drżały mi ręce, gdy układałem drewno na stosie. Ledwo udało mi się odpalić zapałkę i wzniecić ognień. 

Rose tym czasem posłała koc w cieniu koło brzozowego zagajnika, pomiędzy kępkami mchu i jagód i uszykowała kanapki oraz wodę. Widziałem po niej, że też jest przerażona, choć bardzo starała się nad sobą panować. W sumie podziwiam ją, że nie wpadła w histerie i nie zaczęła biegać na oślep po lesie. Sam mało co, a biegałbym w kółko i wrzeszczał. 

Udało nam się przeżyć noc. Choć sen mieliśmy czujny i często się budziliśmy, gdy zrobiło się jaśniej byliśmy gotowi do marszu. Ku mojej uldze udało nam się uniknąć dzikich zwierząt czy czegoś jeszcze gorszego... W sumie to byłem lekko tym zdziwiony. Byłem pewny, że skończymy tak jak nasz przyjaciel. Szczęśliwie jednak przetrwaliśmy i zamierzaliśmy jak najprędzej wydostać się z tego dziwnego miejsca.
Miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko. Jak się okazało, niestety, miałem rację. Po około godzinie znów wróciliśmy do paleniska przy zagajniku. Usłyszałem płacz Rose. Klęczała na ziemi z twarzą ukrytą w dłoniach i głośno łkała. Gdy na mnie spojrzała w jej karmelowych oczach kryło się cierpienie i strach. Zapewne myślała o tym samym co ja. Nigdy się stąd nie wydostaniemy.

Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem przytulając mocno do siebie. Czułem się obserwowany. To dziwne uczucie, zwłaszcza w lesie, o którym krąży chyba milion koszmarnych historii. Nie chciałem stać się jedną z nich. Nagle przed nami ujrzałem postać. Stała kilka metrów dalej i uważnie się nam przypatrywała.

- Rose - szepnąłem. - Ktoś tu jest. 

Momentalnie podniosła głowę. Wydawała się przerażona, jednak po chwili strach ustąpił miejsca zdziwieniu. 

- To dziewczyna.

Faktycznie. Postać przed nami miała długie włosy. Białe włosy. Nie zdziwiłoby mnie to jakoś mocno, gdyby nie to, że jej skóra również miała bardzo jasny, kredowy odcień. Przyglądała nam się badawczo. Ubrana była w białą sukienkę do kolan, ramiona miała odkryte, stopy bose. Ciekawe ile dni już tutaj spędziła, na pewno marzła, bo wątpiłem by głodowała w lesie pełnym owoców. Jednak była bardzo szczupła. Wydawała się młoda,  może parę lat młodsza od nas. Biedactwo. Pewnie umierała ze strachu. Podniosłem się i zrobiłem krok w jej kierunku. Zareagowała, robiąc krok w tył. 

Tak, na pewno była przerażona.

 - Nie bój się, nic ci nie zrobimy - zawołałem w jej kierunku i postawiłem kolejny krok. Po lesie rozniósł się melodyjny dźwięk. Śmiech. Śmiech tajemniczej dziewczyny. Zaskoczony przystanąłem i spojrzałem na Rose. Ona również obserwowała ją zdziwiona. 

Dziewczyna wyciągnęła w kierunku nas rękę i kiwnęła na nas palcem.

- Chyba chce żebyśmy za nią poszli.

- Może wie jak stąd wyjść! - poderwała się z ziemi Rose. - Ruszaj się bo ją zgubimy!

Nim się obejrzałem moja dziewczyna goniła w ślad za tajemniczą Białowłosą. Bez zastanowienia ruszyłem za nimi. Dziewczyna biegła przed nami, na tyle blisko byśmy jej nie zgubili i na tyle daleko, byśmy nie byli w stanie jej dogonić. Po krótkiej chwili znaleźliśmy się w miejscu, gdzie strumień rozszerzał się, tworząc koryto małej rzeki. Rozejrzałem się dookoła. Gdzie podziała się Białowłosa?

- Tam! - krzyknęła Rose wskazując palcem na wysoką skałę po drugiej stronie strumienia. 

Dziewczyna siedziała na jej skraju i wesoło machała nogami. Po co nas tu przyprowadziła? Podeszliśmy bliżej. Nie mogliśmy jednak podejść dostatecznie blisko, ponieważ uniemożliwiało nam to szerokie koryto rzeki i strome brzegi.

- Jak ona się tam dostała? Nurt jest bardzo rwący, wydaje się być bardzo głęboko... No i na jaką cholere?! 

- Nie wiem Rose.

Już miałem powiedzieć coś jeszcze, gdy Białowłosa wstała i spojrzała na nas z góry. Skała, na której stała miała dobre 4 metry i wyglądała jak skalna półka. Szczyt wydawał się płaski jak parkiet. Z naszej pozycji nie dostrzegliśmy, że ma coś ze sobą. Odwróciła się i zaczęła coś spychać do rzeki. Nim owe coś spadło zdążyłem się zorientować...

-  Louis! - wrzasnęliśmy razem z Rose. Jednak ciało już wpadło do wody i zaczęło płynąć z wartkim nurtem.

- Nie!! - wrzasnęła dziko Rose i rzuciła się w kierunku wody. W ostatniej chwili udało mi się ją złapać i zamknąć w mocnym uścisku. Szarpała się, wierzgała i wyrywała dobrych kilka minut. Puściłem ją dopiero, gdy wrzaski przeszły w szloch, a nogi przestały kopać powietrze. 

Uniosłem głowę by spojrzeć na Białowłosą. Leżała na skalnej półce na brzuchu i machała nogami w powietrzu. Wydawała się z siebie bardzo zadowolona.

- Co to miało być?! -  wrzasnąłem w jej kierunku. - To był nasz przyjaciel.

Odpowiedział mi gromki śmiech. 

- Mordercy nie zasługują na życie- oświadczyła spokojnie, szeroko się uśmiechając. 







cdn


several short storiesWhere stories live. Discover now