W twoich żyłach płynie mrok 2.

6 0 0
                                    


Mój pokój jest malutki. Znajduję się w nim tylko łóżko ustawione równolegle do ściany na wprost drzwi. Białe ściany, szara podłoga, małe okienko, oczywiście z kratami i biała pościel. Znajomy widok. Pierwszy raz trafiłam tu mając 13 lat, zaraz po śmierci brata. Wypuścili mnie po miesiącu nie mogąc znaleźć w mojej głowie nic niepokojącego. To był najgorszy miesiąc w moim życiu. Ustalona godzina nawet na siku, idealny harmonogram dnia. Nigdy nie mogłam doczekać się zmierzchu. To oznaczało, że niedługo dadzą mi spokój i będę mogła iść spać. Uwolnić się na kilka chwil od tego syfu. Gdy umarł Eliot zamknęłam się tak bardzo, że żadna siła na świecie nie dała rady wyciągnąć ze mnie nawet słowa. Żadne testy, tortury czy kary. Zasypiałam z sińcami, budziłam się z bólem towarzyszącym pękającym strupom. Faszerowano mnie środkami przyśpieszającymi regenerację komórek, dzięki czemu po kilku dniach nie zostawał nawet ślad. Tak więc wypuszczono mnie w takim samym stanie. W domu zaczęłam się oswajać z otoczeniem od nowa. Nie było to łatwe. Matka obwiniała mnie o śmierć brata. Nadal obwinia. Twierdzi, że to przeze mnie się zabił. Że to ja opowiadałam mu te koszmarne rzeczy, że pokazywałam mu piekło, że nie mógł znieść tego co się ze mną dzieje, że chciałam go krzywdzić. Eliot był moim bratem bliźniakiem. On po prostu czuł to co ja. Nie umiałam nic z tym zrobić. Nie doświadczał bezpośrednio tego co ja, ale mógł to poczuć. Czasem widział to co ja. Nie mogłam nic z tym zrobić. Tak po prostu było. Ja zaakceptowałam moją rzeczywistość. On nie potrafił. Przerosło go to. Okazał się za słaby. Nie miałam na to wpływu ale...

I tak będę się zawsze obwiniać. 

Siadam na łóżku i patrzę na zamknięte drzwi. Nie mam ze sobą żadnych rzeczy. Co rano będę dostawać świeże ubranie. Szary, bezkształtny, przytłaczający. Zastanawiam się czy będzie tak samo jak kilka lat temu. Może być gorzej? 

- Hannah.

Odwracam się słysząc moje imię. Siedzimy właśnie na stołówce. Śniadanie zaczyna się o 8. Co 15 minut wpuszczają po 15 osób, żeby łatwo było nas pilnować. Pomieszczenie, jak wszystkie tutaj, jest biało-szare. Na środku stoją 3 okrągłe stoły. Tak na wypadek, gdyby któreś z nas chciało rozwalić drugiemu łeb o kant. Najprawdopodobniej którejś z pielęgniarek. 

- Co? - pytam dziewczynę, która wlepia we mnie swoje brązowe oczy. Skądś ją znam... Ah. Veronica. Musi tu siedzieć już kilka ładnych lat. Albo wróciła tu, tak jak ja. Pamiętam ją z mojego pierwszego pobytu. Cięła się aż do kości. Mówiła, że ma złotą krew. Rozdrapywała skórę na plecach. Żeby dosięgnąć skrzydeł. Mówiła, że jest aniołem. Że to życie to nie jej życie. Że nie może się od niego uwolnić. 

Wariatka.

Ale wierzyłam jej. 

Ponieważ ja. Ja musiałam być demonem. 

- Biedna moja... - szepnęłam. - Co ty tu jeszcze robisz? 

- Hannah - powtórzyła i jej oczy zaszły łzami. - Chcę do domu.

- Żadnych rozmów! - ryknęła któraś z pielęgniarek. - Za 7 minut zmiana. Kończcie. 

Prychnęłam. Za 7 minut koniec jedzenia, później wolno wam zrobić siku, później każde z was pójdzie na terapie, wrócicie wkurwieni lub uśpieni. Może znów pozwolą wam jeść lub siusiać. Kolejna terapia. Wrócicie w siniakach, zakrwawieni. Cudowny blok C. Z cudownymi dziećmi niebios. 

Jak ja ich wszystkich nienawidzę ... 

Aż do 13 roku życia nie miałam pojęcia, że można czuć tak coś mocno. Nie miłość, nie szczęście, nie smutek, ani nie ból. Nienawiść. Czułam ją każdą cząsteczką mojego ciała. Czułam ją na języku i w cebulkach włosów. Nienawidziłam ludzi. Mojej matki, ojca, lekarzy, pielęgniarek, ludzi zwyczajnie chorych w tym chorym ośrodku... Nienawidziłam mojego brata. 
Było tylko kilka osób.

Kilka osób z bloku C. Takich jak ja. Do których nie czułam nienawiści. 

~

Cudowny blok C. 

Ośrodek składa się z 3 bloków. W bloku A są kobiety. W bloku B mężczyźni. A blok C to my. My. Nieludzie. My co widzimy więcej. Co cierpimy. My znienawidzeni. My nienawidzący. 

My.

Udręczeni. 






c.d.n


several short storiesWhere stories live. Discover now