<*1*>

12 0 0
                                    

Zabrakło jej tchu, gdy biegła wąską alejką. Światło żółtych żarówek w obleczonych pajęczynami lampach budziło jej cień. Księżyc pochylił się nad dachami kamienic, smutno zawisnął w połowicznej fazie. 

Tamtego dnia miała na sobie stare wytarte dżinsy i kolorowy podkoszulek, jeden z tych luźniejszych, wygodnie leżących na plecach. Wychodząc z domu, wzięła jeszcze ulubioną bluzę, którą teraz narzuciła na ramiona, a której rękawem zasłoniła płaczącą twarz.
A płakała wylewnie, nie szczędząc łez. Kiedyś obiecała sobie, że nie będzie płakać, szczególnie z tak błahych powodów jak chłopcy czy inni ludzie. Była przecież racjonalną i odpowiedzialną dziewczyną, która zawsze wie w co się pakuje i nigdy nie czyni nic pochopnie. Która jest odpowiedzialna za swoje decyzje.
Tym razem nie chciała być odpowiedzialna. Nie w ten sposób. Nie, jeśli wiązało się to z kolejną zmianą zdania na temat miłości. Miała już dość ciągłego przekonywania się, jak to ludzie nie potrafią kochać. Jak to ona nie jest w stanie dostosować się do ogólnie przyjętych definicji, cierpkich konwenansów i wszystkich tych... emocji. 

Dotarła do ślepej uliczki, gdzie światło lamp ledwo docierało. Żadne okno kamienicy nie było skierowane w jej stronę. Pod ścianą stał stary, lekko przesiąknięty spalinami fotel, a obok niego kartonowy stolik i plastikowe, pęknięte krzesło. Znała to miejsce doskonale, nieraz przychodziła tutaj z przyjaciółmi, zaopatrzona w koce i paczki niezdrowego jedzenia. Śmiali się i rozmawiali o przeżyciach, o doświadczeniach i wybrykach rzeczywistości; narzekali na szkołę, rodziców i ograniczający wolność system. 
Wiedziała, że oni czasami nadal się tam spotykają. Nadal śmieją się z tych samych rzeczy i rozmawiają. Jedni mają teraz na głowie większe problemy, inni przychodzą rzadziej ze względu na zmieniającą się codzienność. Ona tam rzadko bywała. Coraz rzadziej. Przestały bawić ją suche żarty wyrwane z kontekstu, nawiązujące do spotkań na których nie była obecna. Zaczęła uznawać ciągłe narzekanie za natarczywe i męczące, między innymi dlatego sama przestała wspominać o swoim życiu. Bo jak pomagać, gdy po raz setny słyszy się te same problemy i zero chęci poprawy? 
Przez parę ostatnich spotkań nie mówiła nic. Słuchała; była ciekawa na ile jej przemyślenia mają pokrycie w prawdzie, a na ile są tylko wybrykiem jej rozchwianego umysłu. Zdziwiona zauważyła, jak wiele słów jest prostych i trywialnych, jak bardzo patetycznych rzeczy dotyczą. Jej umysł zbyt szybko wybiegał na głębię, żeby mogła je zrozumieć. Dotarło do niej, że usłyszała już wszystko, co było do zaoferowania i jest w stanie pozytywnie przewidzieć następną zasłyszaną opowieść. 
Jak bardzo kochała swoich przyjaciół, tak ewidentnie jej czegoś brakowało. Nie była w stanie z nimi o tym porozmawiać, bo jak niby miała im o tym powiedzieć? Przecież ich kochała. Nie chciała zranić, nigdy by sobie nie wybaczyła.
Potem zaczęła szukać rozrywek. Innych historii. Innych przemyśleń. Innych charakterów, dusz wśród tłumów, innych dłoni i innych języków. Świeżości pośród tak często przesuwanych stron. Każda osoba, z którą się spotykała, okazywała się kolejnym modelem postaci, łatwym do przewidzenia, szybkim w odczytaniu. Jeśli już ktoś zaczął ją zaskakiwać, próbowała za nim nadążyć, przyklejając się na tak długo, aż z relacji nie zostawało nic prócz pustych wyrzutów sumienia. 

Fotel był trochę zbyt miękki. Księżyc nieśmiało wyglądał zza rogu budynku, nie pozwalając poświacie oświetlić zbyt wiele. Ujrzała parę zielonych, świecących i zbliżających się oczu. Uśmiechnęła się mimowolnie, widząc zarys zbliżającego się kota. Jednego z wielu, którzy tu przychodzą. Zabawne, pomyślała, jak bardzo on jest podobny do mnie. Tak samo niecierpliwy i tak samo nieuchwytny. Od razu przyszło jej na myśl, że kot to nie jej archetyp i bardziej zawsze pasował do jej przyjaciółki. Cóż, przynajmniej tak było do tej pory. Matryce myśli się zmieniają. 

Cisza wokół niej zaczęła gęstnieć. Łzy na policzkach suszył letni wieczorny powiew. Starte od chropowatych ścian nadgarstki przestawały piec. Zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech. I wydech. I jeszcze raz. Powtarzała to, dopóki szalejące serce się nie uspokoiło. Dopóki atak paniki nie minął; emocje nie były choć odrobinę do opanowania. Nie mogła działać pod ich wpływem, nie mogła być irracjonalna. To wszystko wyglądało aż zbyt prawdziwe, cała ta sytuacja. Absurd dziwniejszy od urojeń, dlatego nigdy nie pomyli się go ze snem. 

Przecież zawsze życzyła sobie takiego życia. Dzikiego, z dnia na dzień coraz bardziej szalonego. Minęło tylko kilka dni, a ona już miała dosyć. Czuła, jak zmieniła się pod jego wpływem. Robiła rzeczy, którymi kiedyś gardziła. Których nie uznawali ludzie dla niej ważni. Przez które mogła mieć kłopoty. 
Co więcej, te rzeczy, powiedzieć już mogła - błędy, wcale nie były najważniejsze. Nie one warunkowały ten podły nastrój. Cierpiała, ponieważ ich żałowała. Za każdym razem myliła się, spadała w dół z coraz wyższego pułapu. Nikt jej nie łapał, w nikogo nie celowała. Zderzała się z rzeczywistością, z wypartymi przez przekonania aksjomatami. Nie wiedziała, czy jej osobowość tym razem się podniesie. 

Powoli traciła nadzieje. 

Zamienione w słowoWhere stories live. Discover now