Niesiona wiatrem

3 0 0
                                    

To był jeden z tych ciepłych wrześniowych dni, gdy powietrze jeszcze nie przebrzmiało echem wakacji, a słońce leniwie zniżało się na horyzoncie. Liście, delikatnie żółknące na drzewach, szumiały poruszone lekkim wiatrem. Ptasie radio rozbrzmiewało w pełnej okazałości, gdyż jego speakerzy szykowali się do kolejnej podróży na zasłużony zimowy odpoczynek. 

Jednym słowem - zapachniało powiewem jesieni. Siedzenie w domu było grzechem, który popełniałam w pełnej świadomości i z całym szacunkiem dla wszystkich świętych. Trzymając w ręku swoje nie-tak-ulubione srebrne pióro, mając obok siebie kolejną wspaniałą i dostarczającą *ekhem* rozrywki lekturę, wpatrywałam się w pustą kartkę. Słowa nie chciały płynąć, zatrzymywały się na obsadce i za nic na świecie nie przesuwały się dalej. 

Po głowie tłukło się mnóstwo myśli - głównie wspomnienia, niewyjaśnione stare porachunki, do których wstyd wracać po tych paru miesiącach. Urywki pamięci, wydarzeń ostatnich dni, które zbrukały moje wytarte od wybielacza sumienie. One wszystkie nie dawały mi spokoju, nie pozwalały zawisnąć potrzebnej do tworzenia Wenie. A co dopiero mówić o przyswajaniu informacji i wszelakiej innej formie kojarzenia faktów. 

Niebo zmieniło odcień z lekkiego pomarańczu do przyjemnego niebiesko-szarego. Nadchodziła noc, jedna z tych długich, gdy człowiek nie może zasnąć, zachłyśnięty światem. Już czułam zaduch, brak powietrza ograniczał oddech. Reszta dziennego światła wlewała się przez wciąż odsłonięte okna, muskając mnie i rozlewając się po pokoju, wydobywając ukryte w cieniu cudaczne kształty. 

A dookoła mnie huczał zapach kawy i wanilii, lekka słodko-gorzka mgiełka nadciągającej burzy. Tak bardzo chciałam się schować. Przeczekać.

Zamienione w słowoWhere stories live. Discover now