Wspomnienie jej śmierci słynęło na jego już i tak pobladłe oblicze. Trzymał ją w ramionach, delikatnie niczym najcieńsze płatki róż, czując ulatujące z jej ciała ciepło. Przerażenie na jego twarzy mieszało się z wyrazem głębokiej agonii, której nie ustępowało nawet cierpienie Maryi pod chrystusowym krzyżem. Łzy żłobiły w jego policzkach głębokie bruzdy, których czas nie był w stanie uleczyć.
Jeszcze chwilę wcześniej była z nim. Trzymali się za ręce, śmiali, byli ze sobą szczęśliwi. Myślał potem, czy nie powinien był inaczej spożytkować ich wspólnych chwil. Wydawało im się, że świat jest wieczni, oni nieśmiertelni, a czas stawał specjalnie dla nich w miejscu.
Odchodziła, przytulona do jego piersi, wbijająca ostatkami sił drobne dłonie w jego przedramiona. Nie płakała, jej oczy mieniły się w świetle złotej lampy. Tak znane, ulubione usta układały się do pokrzepiającego szeptu, kąciki próbowały unieść w zapartym uśmiechu. Wymuszonym. Przecież umierała.
Wstał z fotela, otrząsnął głowę. Jesienny deszcz stukał w okna, lampka sączyła lekkie światło, rozlewając je po pokoju.
'Kochałem ją' - myślał teraz, a wspomnienie jej nadal żywe pod jego powiekami, kuło w odkryte, miękkie fragmenty serca.
'A teraz ją straciłem.'