♣ Rozdział dwudziesty

3.2K 356 118
                                    


Noe wylądował pośrodku polany, gdzie biegały roześmiane dzieci Volerianów. Na trawie wypoczywali ich rodzice i rozmawiali z towarzyszami na przeróżne tematy, jednak w chwili, gdy potężne stworzenie wylądowało na ziemi, pospiesznie podnieśli się na nogi i z przerażeniem patrzyli, jak Acair i Sima schodzą z grzbietu ogromnego ptaka, którego ostre skrzydła lśniły z każdym zetknięciem z promieniami słońca.

Acair ruszył uspokoić mieszkańców, Sima zaś pogłaskała Noego po barwnym dziobie i z głębi serca podziękowała mu za pomoc. Nie miała pojęcia, co się teraz z nim stanie. Czy w jakiś sposób uda się do Nieba i zdoła spotkać się z Edanem? Może wróci i pomoże Zoe?

Strażniczka westchnęła i spojrzała Noemu w oczy, czując głęboki smutek. Chociaż od początku nad Zoe ciążyła wizja śmierci, dopiero teraz to do niej dotarło. Nikt nie wiedział, co czekało ją za rzeką Laur. Nikt nie wiedział, w jaki sposób zdoła pokonać Vernę, by przywrócić pokój między Volerianami a wiedźmami.

– Bądź zdrów, przyjacielu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – złożyła krótki pocałunek na dziobie Noego, a ten rozpostarł szeroko skrzydła i wzbił się w powietrze, by po chwili zniknąć z jej pola widzenia.

Sima całkowicie zignorowała ciekawskie pytania mieszkańców i ponagliła rozmawiającego Acaira, który zaprzestał rozmów z mężczyznami i posłusznie pobiegł za nią w stronę królestwa. Musieli czym prędzej opowiedzieć o wszystkim Ottonowi i pójść do miejsca, gdzie trzymano Virre. Mieli bowiem czekać na moment, w którym Kiara i jej bracia wrócą do swych ludzkich postaci.

Gdy tylko przeszli przez las, oczom Zoe ukazało się wysokie drzewo z wykrzywionymi w bólu twarzami, które pokrywały niemalże całą korę

ओह! यह छवि हमारे सामग्री दिशानिर्देशों का पालन नहीं करती है। प्रकाशन जारी रखने के लिए, कृपया इसे हटा दें या कोई भिन्न छवि अपलोड करें।

Gdy tylko przeszli przez las, oczom Zoe ukazało się wysokie drzewo z wykrzywionymi w bólu twarzami, które pokrywały niemalże całą korę. Jego liście miały kolor czarny z krwistoczerwonymi końcówkami. Było tak wysokie, jakby chciało dosięgnąć nieba. 

Ostrożnie podeszła bliżej, posyłając Calerianowi pytające spojrzenie.

– Uwięzieni zostali tutaj ci, którzy kiedykolwiek ośmielili się wejść do Labreo, a również ci, którzy próbowali przejąć władzę Vernie. Niektóre z uwięzionych tam ludzi, wciąż żyje, jednak większości nie zdołasz już ocalić. Jest na to o wiele za późno – Blondyn ze smutkiem położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał na liście Śmiertelnego Drzewa.

Zoe podążyła za jego wzrokiem, jednak jej uwagę przykuło chmurne niebo. Odkąd pojawiła się w Vol, było nieskazitelnie czyste, a teraz wydawało jej się, że zaraz spadnie deszcz. Czyżby Bóg dawał jej kolejne sygnały? Czy płonący krzyż na jej plecach nie wystarczył, by powiadomić potężną Vernę o jej przybyciu?

– W jaki sposób muszę zmierzyć się z wiedźmą, która panuje nad tym miejscem? Nie jestem wojowniczką ani nie posiadam żadnych magicznych zdolności. Jestem zwykłym człowiekiem, który urodził się na Ziemi – odezwała się, kierując wzrok na twarz Caleriana. Widząc, że chłopak wpatruje się w coś z delikatnym uśmiechem na ustach, podążyła w tym kierunku i omal nie krzyknęła na widok nieznajomych twarzy. Pochłaniali ją wzrokiem, jakby była jakimś dziełem sztuki, które można sprzedać za grube pieniądze. Wszyscy mieli na sobie czarne ubrania. Kobiety nosiły na rękach grube, szeleszczące bransolety, a mężczyźni mieli tatuaże na szyjach w kształcie krzyża.

Strażnicy Vol ✓जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें