67. POWRÓT

89 8 5
                                    

19 czerwca 2008

Po raz kolejny wychodzę z mieszkania, gdy Terry jeszcze śpi. Ciekawe kiedy to się zmieni. Kiedy w końcu pogodzę się z tym co się stało? Jak co rano zjeżdżam windą na dół, jedząc przy okazji jabłko. Na parterze wita mnie pan Bruce. Po niecałej godzinie docieram do Starbucksa, a następnie już z kawą w ręce idę do Art Partner. Na górze przygotowuję wszystko do dzisiejszej sesji i w skupieniu czekam na dzisiejszego gościa. Po chwili słyszę dźwięk otwieranych drzwi windy.

-Olivia!- Krzyczy mój gość.- Mimo, że to nie ja zostanę ojcem chrzestnym Mel, postanowiłem być jej najlepszym wujkiem.- Wchodzi do pomieszczenia i przystaje na moment widząc mnie.- Oli?- Rozszerza oczy, nadal patrząc na mnie, a raczej na mój brzuch.- Gdzie Melody?

-Myślałam, że Billie Joe ci powiedział.- Mruczę, podchodząc do niego, a on upuszcza pluszowego misia na podłogę.- Mel nie przeżyła porodu.- Spuszczam wzrok na moje czarne trampki.- Właśnie dlatego wróciłam do Nowego Yorku.- Dodaję.

-Możesz mnie przytulić?- Obejmuję go i przez kilka minut stoimy tak, pośrodku pomieszczenia, nie odzywając się do siebie.- Dobra, już mi przeszło.- Mężczyzna odrywa się ode mnie i podnosi misia.- Zatrzymaj go.- Wciska mi go do ręki.- Myślę, że ten strój będzie dobry.- Robi piruet, całkowicie zmieniając temat. Uśmiecham się lekko. Perkusista Green Day'a jest ubrany w czarny garnitur i czerwoną koszulę.

-Przynajmniej ty ubrałeś się godnie. Chyba jako jedyny traktujesz mnie poważnie, Frank. Wyobraź sobie, że Billie Joe przyszedł w spodniach, które ponoć nosił już w gimnazjum.- Prowadzę go na kremową ścianę.- One naprawdę tyle przetrwały czy się ze mnie po prostu nabijał?

-Mike twierdzi, że to prawda. Ale w każdym razie, gdy ja dołączyłem do zespołu już je miał. I, o zgrozo, nie zamierza się ich pozbyć, bo jak twierdzi, przywiązał się do nich. No i najgorsze, zabiera je na każdą trasę.- Wracam do aparatu i robię kilka zdjęć.

* * *

Wchodzę do studio, gdzie Terrence robi zdjęcia jakiemuś modelowi. Widać, że współpraca im się nie układa. Mina ojca mówi wszystko.

-Terry?- Odzywam się, a na mężczyzna jak na zawołanie odwraca się w moim kierunku.- Ja wychodzę. Zobaczymy się wieczorem.- Odwracam się i naciskam guzik przywołujący windę. W samotności zjeżdżam na dół, gdzie Emily siedzi w za ladą.- Pa.- Mruczę, wychodząc z budynku. Ostatnio nie dogaduję się chyba z nikim. Nawet z blondynką nie chcę rozmawiać.

Spacerkiem dochodzę do kamienicy, w której razem z Jaredem wynajmujemy mieszkanie. Otwieram je kluczem i wchodzę do środka. Rozkładam się na sofię i przez kilkanaście minut próbuję pracować, ale moje powieki robią się coraz cięższe. Tak to bywa, jeśli płacze się połowę nocy. Zostawiam wszystko na szklanym stoliku i kieruję się do sypialni. Kładę się na łóżku, a przed zaśnięciem opisuję dzisiejsze wydarzenia w dzienniku.

JARED

Wchodzę do budynku mieszczącego się na 155 6th Avenue. Na ladzie leży karteczka Emily, oznajmiająca, że blondynka wyszła na lunch. Wchodzę do windy, a po chwili znajduje się już na piętnastym piętrze. Z oddali słyszę głos Terrenca, wykrzykującego polecenia, więc od razu kieruje się do studio. Na środku na białym tle stoi jakiś młody chłopak. Pukam lekko we framugę drzwi, odkładając torbę na podłogę. Fotograf odwraca się w moim kierunku. Widać, że jest podenerwowany.

-Leto. Dobrze, że to ty. Mam już dość.- Podchodzi do mnie.- Chodź do gabinetu. Muszę się napić i to natychmiast.- Ciągnie mnie do pokoju. Ledwo łapię torbę.

-Ja przyszedłem po Olivię.- Oznajmiam, podczas gdy on siada na swoim fotelu.

-Ale jej tu nie ma.- Odpowiada, wyciągając spod szklanego stolika butelkę whisky, swojej whisky.- Chcesz?- Wskazuje na alkohol. Przeczę ruchem głowy.

Bright LightsWhere stories live. Discover now