68. SHE DREAMS OF LOVE

75 8 3
                                    

Na wstępie chcę przeprosić wszystkich (szczególnie Shiawasena) i zapewnić, że ta historia będzie mieć szczęśliwe zakończenie. Obiecuję :* Miłego czytania



17 luty 2010

Stoję przed niebieskookim. Patrzymy na siebie już kilkanaście minut, jednak żadne z nas się nie odzywa. Nie chcę, żeby to się skończyło. Chcę tak stać i rozpływać się w tych pięknych oczach.

-Jared!- Krzyczy w pewnym momencie Emma. Mężczyzna wciąga powietrze, po czy, mówi.

-Jesteś pewna?- Wiem, że cierpi, ale moja dusza też krwawi. Nie chcę, żeby wyjechał. Do moich oczu cisnął się łzy, ale potwierdzam, mimo że tak naprawdę, nie jestem niczego taka pewna. Widzę jak mięśnie na jego szczęce się zaciskają.- Aniele...- Szepcze, a po moim policzku spływa łza.- Aniele, kocham cię.- Kładzie dłoń na moim policzku.

-Ja ciebie też, ale to nic nie zmienia.- Uciekam wzrokiem. Nie mogę na niego patrzeć, nie po tym co zrobiłam.

-Tak, wiem, ale chcę, żebyś o tym pamiętała. Zawsze możesz na mnie liczyć.- Szepcze. Nie wiem jakim prawem, ale mimo gwaru jaki tu panuje, słyszę jego słowa bardzo wyraźnie.- Jakby coś się stało, daj znać. Nie obiecuję, że uda mi się pomóc, ale przynajmniej spróbuję.

-Jared.- Obok nas pojawia się Emma.- Musimy już iść. Samolot na ciebie nie poczeka.

-Już idę.- Warczy na nią.- Nie widzisz, że rozmawiam?- Mierzy ją wzrokiem z wściekłością.

-Nie dziwię się, że Olivia ma cię dosyć.- Mruczy odchodząc.

-Wiesz, że to nieprawda?- Mówię.- Naprawdę chcę z tobą być, ale sam rozumiesz.- Spuszczam wzrok.

-Wiem, Olivia, wiem, ale pozwól, że pocałuję cię po raz ostatni.- Patrzy na mnie łagodnym spojrzeniem, całkowicie innym niż spoglądał na Ludbrook. Nie zgłaszam sprzeciwu, a wręcz tego pragnę i to ja łączę nasze wargi. W końcu brunet się odsuwa.- Ja muszę już iść...- Szepcze niechętnie, przejeżdżając nosem po moim karku, przez co po moim ciele przechodzi dreszcz. Przez te kilka lat, które razem spędziliśmy, zdążył się nauczyć, jak to na mnie działa.- Nadal nie rozumiem jak Demonowi udało się stworzyć Anioła.- Mruczy, a ja uśmiecham się pod nosem.

-Może nie jest takim Demonem, co?- Odpowiadam, a ten prostuje się i patrzy mi w oczy.

-Uwierz, jest. Ale twoja mama pewnie była Archaniołem. Bo przecież dobro zawsze wygrywa.

-Możliwe...

-Jared...- Obok znów pojawia się Emma.- My naprawdę musimy już iść.- Brunet patrzy na nią z gniewem.- Jeszcze nie wyjechałeś, a już zachowujesz się jak wcześniej.- Nie pozwala mu dojść do słowa, po czym odwraca się i odchodzi.

-Idź już.- Mówię. Nie chcę, żeby odchodził, ale nic na to nie poradzę. Mężczyzna nachyla się nade mną i całuje w kącik ust.

-Jakbyś zmieniła zdanie, będę czekać.- Idzie w tym samym kierunku co Ludbrook.

-Jay!- Krzyczę, a on odwraca się z nadzieją wymalowaną na twarzy.

-Tak?- Widzę jak prawie się uśmiecha. A ja zaraz to zepsuję.

-Zapomniałeś walizki.- Wskazuję na bagaż, stojący obok mnie. Jego twarz nie wyraża już nic, oprócz bólu. Bez słowa zabiera walizkę i odchodzi. A ja na policzku czuję słone łzy. Nie wierzę, że pozwoliłam mu odejść. Terry, który stał do tej pory na uboczu, podchodzi do mnie, a ja się w niego wtulam.

-Chodź, jedziemy do domu.- Mówi, ciągnąc mnie do wyjścia z budynku.- Hej, Aniołku, nie płacz. Ja nawet go nie lubiłem.- Mruczy, ale wie, że to nieprawda.- A po za tym, nazywał mnie Demonem.

-Tato?- Szepczę, nie puszczając go.- Mogę u ciebie nocować?

-Mieszkaj u mnie ile chcesz.


JARED


Siadam na fotelu i spoglądam zza okienko na pas startowy. W mojej głowie ciągle dźwięczą mi jej słowa- Ja marzę o miłości, ty żyjesz po to, by biec". Zrywam się z siedzenia i wpadam na Emmę.

-Odwołuję te pieprzoną trasę!- Krzyczę.- Nigdzie nie jadę.- Dodaję już ciszej, wracając na poprzednie miejsce. Chowam twarz w dłoniach i czuję jak po policzku spływają mi łzy.

-Jay, nie wygłupiaj się.- Obok mnie siada Shannon. Klepie mnie po plecach.- To tylko miesiąc. A potem spędzisz z Olivią dwa tygodnie. Wytrzymywaliście więcej bez siebie.- Prostuję się i spoglądam na niego.- Ty płaczesz? Co się stało?

-Odeszła. To koniec, rozumiesz?

-Co ty gadasz? Przecież jesteście dla siebie stworzeni...- Urywa, przyglądając mi się z uwagą.- Powiedziała, że cię nie kocha, albo coś w tym stylu?- Spogląda na mnie, a ja wiem, że on też nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw.

-Powiedziała, że nie możemy już razem być. Że ciągle nie może zapomnieć o Melody, a ja jej to tylko przypominam i mimo tego, tylko ja jej mogę pomóc. Rozstając się z nią, powiedziała mi, że marzy o miłości, a ja żyję po to, by biec.- Ukrywam twarz w dłoniach, czując jak startujemy. Już nie ma odwrotu. Straciłem ją na zawsze.

Z kieszeni wyjmuję pierścionek, który dałem jej w sylwestra, prosząc by została moją żoną. Zwykły, srebrny z wygrawerowanym napisem: „Bright lights, big city". A ona zgodziła się, więc dlaczego nasze życie potoczyło się inaczej? Dlaczego do tej pory nie została moją żoną, tak jak zgodziła się to zrobić tej nocy w LA? Co się zdarzyło przez te dwa lata? Z chłopakami postanowiliśmy nagrać album, zostałem w Mieście Aniołów, ona nawet nie chciała słyszeć o tym miejscu, oprócz świąt, wtedy spędziliśmy razem tydzień. Jeden durny tydzień na kilka miesięcy, podczas których jedynie rozmawialiśmy przez telefon. Ile razy leżałem w nocy, nie mogąc zasnąć, zastanawiając się czy dobrze zrobiliśmy wywołując wojnę z EMI. Pracowałem by zapomnieć o malutkiej Melody, jednocześnie oddalając się od Olivii. I po co mi to, do cholery, było skoro teraz zostałem z niczym?

Bright LightsWhere stories live. Discover now