69. TCHÓRZ

59 9 2
                                    

27 luty 2010

Wysiadam z taksówki i z pomocą kierowcy wyciągam torbę z bagażnika. Mężczyzna odjeżdża, a ja zatrzymuję się pod bramą do posesji na końcu ulicy. Klikam guziczek na domofonie i przez moment czekam, aż ktoś się odezwie. W końcu po drugiej stronie pojawia się jakaś kobieta.

-Tak?

-Dzień dobry.- Uśmiecham się lekko.- Ja do Johna.- Mówię, biorąc głęboki wdech.

-Pani z jakiejś gazety?- Dopytuje, a ja się wcale nie dziwię.

-Nazywam się Olivia Richardson i jestem...- Kobieta przerywa mi.

-... cholerną przyjaciółką mojego męża. Zapraszam do środka.- Mała bramka obok się otwiera, a ja wchodzę niepewnie na posesję. Moment później stoję przed drzwiami do budynku, które otwiera mi wysoka kobieta z rudymi włosami, związanymi w koński ogon, trzymająca małego chłopca na rękach.- Jestem Karen Elson. Miło mi.- Przedstawia się.- Bardzo dużo o tobie słyszałam.- Uśmiecha się szeroko, prowadząc mnie w głąb domu.

-Przepraszam, że przyjechałam niezapowiedziana, ale...- Po raz kolejny moja wypowiedź zostaje przerwana.

-Nic się nie stało. Rozgość się. Ja zawołam Johna, bo pewnie chcesz z nim porozmawiać.- Zostawia mnie w salonie, a ja rozglądam się po pomieszczeniu. Jedna ze ścian jest zrobiona ze szkła, dzięki czemu widać cały ogród, a druga z kamienia z kominkiem. Siadam na skórzanej sofie i zastanawiam się jak mam wytłumaczyć, co ja tu właściwie robię. Po kilku chwilach w salonie zjawia się muzyk.

-Lizi, coś się stało?- Pyta na wstępie, a ja podnoszę się i zagryzam wargę.

-Można tak powiedzieć.- Stoimy jakiś metr od siebie.- Mogę się u was zatrzymać na kilka dni?

-Jeszcze się pytasz? Zostań na ile zechcesz. Skróciłaś włosy.- Zauważa.- I masz grzywkę.- Czarnowłosy przygląda mi się z uwagą, po czym przyciąga i zamyka w swoich ramionach.- Teraz, moja droga, powiedz mi, co się stało, że wylądowałaś aż tutaj.- Szepcze.- Widzę, że coś jest nie tak.- Oddala się na kilka centymetrów.

-Nie mogę wytrzymać już w NY.- Spuszczam wzrok, jednocześnie unosząc lewą dłoń w górę bez pierścionka, który towarzyszył mi przez dwa ostatnie lata.- Rozstałam się z Jaredem.- Na twarzy White pojawia się zdziwienie.

-Pokłóciliście się?

-Nie, po prostu nie dawałam sobie już rady z tym wszystkim.- Z mojego oka wypływa łza, którą wycieram.- Za każdym razem, gdy na niego spojrzę, zastanawiam się czy Melody była by bardziej podobna do mnie czy do niego. Kogo cechy by odziedziczyła, czy miałaby jego oczy? To bardzo boli, ale teraz boli jeszcze mocniej.- Siadam z powrotem na sofie.

-Zamiast przyjeżdżać do mnie, powinnaś postarać się to naprawić.

-Tego już nie da się naprawić. On wyjechał. Zraniłam go jak nikt inny. Widziałam to w jego oczach. To koniec. Wszytko skończone. Zostałeś mi tylko ty.- Mężczyzna przygląda mi się przez chwilę, aż w końcu odzywa się.

-Jesteś największym tchórzem na tej ziemi.- Otwieram lekko usta, nie wiedząc co mam powiedzieć.- Gdy zginęła twoja matka uciekłaś do NY, potem co prawda wróciłaś z Jaredem do LA, ale po śmierci Melody znów uciekłaś. Teraz robisz to samo. Uciekasz, ale powinnaś wiedzieć, że to nic nie da.- Widzę w jego spojrzeniu troskę. Zachowuje się jak starszy brat, udzielający młodszej siostrze reprymendę.- Olivio Carry Richardson, oficjalnie ogłaszam, że jesteś największym tchórzem na całej ziemi i to nie jest powód do dumy. A wręcz przeciwnie. Powinnaś się tego wstydzić.- Milknie, a ja nie wiem co mam powiedzieć.

-Myślałam, że zadaniem przyjaciela jest pocieszanie, a nie wprowadzanie w jeszcze większy dołek.- Odzywam się w końcu, a ten prycha.

-Ja nie jestem zwyczajnym przyjacielem. Jestem cholernym, a zadaniem tych jest pomoc przy naprawię błędów.- Ponownie przyciąga mnie do siebie i przytula.- Dobrze, że jesteś. Karen wyjeżdża za tydzień do Europy na trzy tygodnie. Pomożesz mi się zająć dzieciakami.

Bright LightsWhere stories live. Discover now