II, Rozdział 4

50 8 0
                                    


Zdziwiła go pewna rzecz, miasto nie było w ogóle zaludnione. Przez drogę przebiegł kościsty pies, pod skórą rysowały się dość wyraziste żebra. Na dodatek pozostałości po tym wszystkim co tu było, tętniącym życiem handlem, polami uprawnymi z dość żyzną ziemią, nie było nic. Tylko zawalające się ruiny domów. Aż łza w oku, każdemu może się zakręcić, lecz nie jemu. On twardy jak skała. Chociaż po dłuższym zastanowieniu nie. Skały zostają pokruszone przez różne warunki pogodowe: deszcz, słońce, śnieg... Lecz posiada też piętę Achillesa.

Właśnie wyobrażał sobie biegające tu dzieci, matki wołające je na obiad, ojcowie wracający do domu po dniu pełnym ciężkiej pracy, z zmęczeniem i radością wracających do domu, do swojej żony i dzieciaków.

Życie nie zawsze jest jednak sprawiedliwe. W tej miejscowości jest pewne więzienie. Nadal przyjmowani są co rusz nowi, źli kandydaci.


Chirurg (wolno pisane)Where stories live. Discover now