Ogólnie rzecz biorąc, głupota wcale nie jest taka zła. Marinette i Adrien przez długi czas nie mogli odkryć swoich prawdziwych tożsamości, ba, ta pierwsza wciąż męczyła się z ustaleniem prawdziwego imienia swojego obiektu westchnień. Niestety, Dylan nie nosił klapek na oczach i bez zbędnego wysiłku, rozwiązał tajemnicę, która nigdy nie powinna wyjść na światło dzienne.
Valeria panicznie dopadła do drzwi i niemal natychmiast zamknęła je za sobą, upewniając się, że Dylan nie przeniósł się pod jej dom za pomocą magicznego teleportera. Jako naczelny ulubieniec piekła, powinien dysponować takimi środkami. Teren czysty. Odetchnęła z ulgą, usiłując przywołać się do porządku. W czasie drogi skończyło jej się paliwo i musiała uciekać w swoich - bardzo drogich! - szpilkach od Prady, które raczej nie zostały zaprojektowane z myślą o uprawianiu joggingu. Pokuśtykała do pokoju Adriena, przeklinając w myślach wszystkie katastrofy, jakie zdarzyły się dzisiejszego dnia. Będzie musiała ukoić swój ból dużą pizzą hawajską. Albo trzema.
Adrien, jak gdyby nigdy nic, siedział w swoim fotelu, popijał gorącą czekoladę i przewracał kartki książki. Wyglądał tak boleśnie beztrosko, że Valeria miała ochotę rzucić w niego lampą, ewentualnie tykającą bombą. Ze złością cisnęła swoją torebkę na łóżko i podeszła bliżej, gotowa rozpocząć trzecią wojnę światową. Adrien niemrawo podniósł wzrok znad książki.
- Co tym razem?
- Gdzieś ty się szlajał, kiedy przechodziłam turbulencje życiowe?!
- Byłem z Marinette. Coś się stało?
- Nie, skąd. Tylko dwie osoby poznały moją tożsamość, Ivan rozpieprzył dach, a Dylan i inne demony właśnie siedzą w piekle i się ze mnie śmieją. Nic się nie stało, promienieję radością, niczym to zakichane słoneczko z Teletubisiów.
Adrien odłożył książkę i przez następne dziesięć minut wysłuchiwał, jak Valeria użala się nad swoim ciężkim żywotem i smarka w jego kołdrę ozdobioną czerwonymi statkami kosmicznymi. W międzyczasie zdążyła wypić mu jego czekoladę oraz cisnąć pustym kubkiem o ścianę. Chłopak skomentował to jedynie wymownym milczeniem, bowiem nie spieszyło mu się jeszcze do trumny, a zwracanie uwagi Valerii niewiele różniło się od zapraszania Hitlera na gorącą herbatę i ciasteczka.
- Na twoim miejscu, nie przejmowałbym się Queen Bee. W końcu, siedzimy w tym wszyscy razem.
- Mniejsza z nią. - Dziewczyna machnęła ręką. - Kiedy chciałam wrócić do domu i rzucić się w bezpieczne objęcia lodówki, zatrzymał mnie ten diabeł w krawacie. On wie, rozumiesz? Możliwe, że nieco ułatwiłam mu to zadanie, bo nie byłam zbyt dyskretna, ale mimo wszystko, szczwana bestia z niego.
- Co? - Adrien uniósł brwi. Nie było go tylko na jednej misji, a Valeria zdążyła wywrócić świat do góry nogami. - I co wtedy zrobiłaś?
- Jak to co zrobiłam? Wzięłam samochód Kima i spieprzyłam stamtąd z prędkością galopującej gazeli.
- Przecież ty nie masz prawa jazdy!
- To nie jest czas na rozmowę o szczegółach.
W międzyczasie Alberta zdążyła posprzątać rozbity kubek, wytrzeć plamy po resztkach czekolady i odmówić krótką modlitwę w intencji nawrócenia Valerii na właściwą drogę. Kobieta obawiała się, że niedługo ostatnią deską ratunku, okażą się egzorcyzmy.
- Cóż... - Chłopak odwrócił wzrok, będąc widocznie skrępowany. - W takim razie, nie ucieszy cię to, co ode mnie usłyszysz.
- Że co? - Valeria zamrugała oczami. - Jeśli Marinette jest w ciąży, to zamieszkajcie u niej, nie tutaj. I nie, nie chcę zostać chrzestną. Poproście Alix, ale jeśli upuści wam dziecko, to nie przychodźcie do mnie z pretensjami.
CZYTASZ
Zapamiętaj |Miraculous| ✔
Fanfiction"Kochać to stracić. Jeśli pokochasz, stracisz wszystko. Miłość jest dla ludzi głupich. Zapamiętaj to, Adrienie." Życie każdego przeciętnego nastolatka to długi spacer po polu minowym. Jednego dnia ktoś złamie ci serce, drugiego los pokaże ci środkow...