DR. SMILEY: CAUSE YOU ARE MY MEDICINE WHEN YOU'RE CLOSE TO ME

2.2K 193 88
                                    

Słuchajcie!
Nim zaczniecie to mam dla was ciekawostkę: ta oto książka ma już rok! Dokładnie rok temu - 11 maja 2016 - opublikowałam pierwszy rodział!

Słuchajcie!Nim zaczniecie to mam dla was ciekawostkę: ta oto książka ma już rok! Dokładnie rok temu - 11 maja 2016 - opublikowałam pierwszy rodział!

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Tak więc moi drodzy, świętujemy! 🎉🎉🎉

Ja pierdole nie wierzę, że już rok męczę się z tym rakiem :')

---------------------------

Ciche pikanie, które od kilku miesięcy codziennie mi towarzyszy i z reguły nie przeszkadza, wręcz uspokaja, dziś doprowadzało mnie do szału. Pik, pik, pik - rozpierdole to zaraz. Przysięgam jak Boga kocham.

-Sylvia, czy coś ci się stało? - Spytał mój współlokator, z którym od niedawna dzielę tą zasraną, szpitalną salę.

-Po prostu się zdenerwowałam.

-Aa... Znów kazali ci czekać co? - Uśmiechnął się.

-Zaraz ci zetrę ten uśmieszek z twarzy Gabe. - Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.

Gabriel jest z pochodzenia latynosem, znaczy z tego co mi powiedział. Ma ciemną karnacje, ciemne włosy i oczy. Jest anorektykiem, dlatego został tu uwięziony razem ze mną, no i w szpitalu nie ma miejsc, dlatego zamiast z jakąś dziewczyną, wylądowałam z nim. Jest tu ledwie od paru dni, ale zdążyliśmy już znaleźć wspólny język.

Mam dwadzieścia - prawie dwadzieścia jeden - lat, ale niestety życie nie jest dla mnie zbyt łaskawe. Znaczy, nie chodzi o to, że mnie bili czy coś, po prostu choruję. Bardzo dużo i na najróżniejsze choroby. O tyle, o ile będąc tu moja odporność się poprawiła i już nie łapię tak łatwo przeziębień tudzież gryp, to moje serce i płuca są zrunjowane. Trafiłam tu właśnie przez to.

Kiedy przeszłam przez pierwsze badania, lekarze powiedzieli mi, że bez przeszczepu się nie obejdzie. Śmiali się, że moje serce przypomina serce człowieka chorego na arytmię, po zawale, w wieku ponad stu lat - super. Natomiast moje płuca zostały wyniszczone przez wcześniejsze choroby. Niby miały się zregenerować, ale ja jakoś tego nie czuję.

-Miałam mieć przeszczep. Jutro. A co mi dzisiaj powiedzieli? Że jeszcze poczekajmy! - Krzyknęłam.

-Niby na co chcą czekać? - Usiadł na brzegu mojego łóżka. Gabe to sam szkielet i kości, ale jakimś cudem może normalnie chodzić. Za to ja jestem przykuta do łóżka i samej nie wolno mi się stąd ruszać.

-Zapewne na moją śmierć.

-Sylvia. Przestań.

-Pytałam ich. Powiedzieli, że jest jednak szansa na to, że moje płuca się zregenerują.

-Ale chyba serce jest ważniejsze?

-Stwierdzili, że muszą zrobić dwa przeszczepy naraz.

-Tak w ogóle można?

-Nie wiem. Ten szpital to porażka, powinni go zamknąć.

-Co powinni zamknąć? - To naszej sali weszła moja dawna współlokatorka, która aktualnie została przeniesiona na inny odział - Loreen.

-Siemasz Lora - chłopak uśmiechnął się do niej.

-Mówiłam, że powinni zamknąć ten szpital - wtrąciłam.

-Oo... Co się stało z moją wesołą, małą Sylvią? - Spytała słodkim głosem.

-Daruj sobie dobra?

-Kazali jej czekać dalej.

-Który to już raz?

-Nie wiem.

-Ee... Miałam wam coś mówić... - Zamyśliła się. Choruje na nerki z powodu raka i w dodatku czasem ma zaniki pamięci. - A! - Pstryknęła palcami. - Podobno mają przyjąć kogoś nowego.

-Skąd to wiesz? - Dopytał.

-Lubi siedzieć z pielęgniarkami - skomentowałam, a dziewczyna lekko wzruszyła ramionami.

-I tak nie ma tu nic lepszego do roboty.

-Wiesz może chociaż kto to? - Spojrzałam na nią. Jak zwykle ubrana w sukienkę z chustką na głowie.

-Specjalista w wielu dziedzinach. Podobno jest naprawdę świetny.

-Jeśli da mi nowe serce i płuca, to wtedy potwierdzę twoje słowa.

-Ja tam chcę po prostu umrzeć - powiedział z uśmiechem.

-Ty i twój optymizm - zaśmiała się.

-A myślisz, że po co to wszystko? - Spojrzał na nią.

-To dlaczego po prostu się nie zabijesz?

-Bo to takie... Zbyt proste. Chcę żeby te błazny w białych fartuchach starały się o moje życie, a potem, pewnego dnia, umrę sobie wbrew ich woli.

Prychnęłam śmiechem.

-Jesteś pojebany - stwierdziła Loreen.

-Ale to w sumie nie jest głupi pomysł - stanęłam po stronie latynosa. - Zróbmy to w trójkę, umrzemy w tym samym czasie.

-Myślałam, że chcesz żyć.

-Ja chcę. Ale oni nie chcą.

-Mnie pasuje.

-Wchodzisz w to? - Spojrzeliśmy na nią.

-Jasne - uśmiechnęła się.

-Za śmierć - powiedział.

-Za śmierć - zawtórowałyśmy. Nienormalna rozmowa chorych ludzi w zapyziałym szpitalu - pomyślałam.

MORDERCZE LOVE STORYWhere stories live. Discover now