000

664 56 34
                                    



Pod drzewem siedział starszy mężczyzna, członek plemienia Navajo, patrząc swoimi zmęczonymi oczyma na stojącego przed nim młodego Amerykanina w eleganckim garniturze. Prowadzili rozmowę w języku angielskim, co nie było często spotykane w tych stronach.

- Niech mi pan przypomni - czyim jest pan przedstawicielem prawnym? - zapytał ostrożnie, badając młodego mężczyznę wzrokiem. Ten z szerokim uśmiechem już otwierał usta, aby odpowiedzieć, jednak starszy uniósł pomarszczoną dłoń, nie dając mu wypowiedzieć ani jednego słowa - Zresztą, to nie istotne. To moi synowie. Proszę przekazać swojemu pracodawcy, że nie mam zamiaru przekazać mu chłopców. - oznajmił stanowczo, patrząc spod byka na człowieka przed nim.

Amerykaninowi zrzedła nieco mina, jednak nie zamierzał się tak łatwo poddać.

- Panie Brave Bow, proszę się jeszcze raz zastanowić. To dla młodych Ha-

- „...ogromna szansa na lepsze życie, bla bla bla". - przerwał mu - Byłbym skłonny przemyśleć swoją decyzję jeszcze raz, ale nie zamierzam oddawać chłopców komuś, kto jest zbyt leniwy, aby zaproponować to osobiście. - mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Młodszy poczerwieniał ze złości i zgrzytnął zębami.

- Popełnia pan wielki błąd...

Brave Bow uśmiechnął się pewnie.

- To ty popełniasz błąd marnując mój czas i wystawiając mą cierpliwość na szwank! Jeszcze jedno słowo, a spadnie na pana gniew moich przodków!

- Zabobony... - pokręcił rozbawiony głową. Nie było mu już tak do śmiechu, gdy staruszek w specyficzny sposób złączył dłonie i zaczął mamrotać coś pod nosem w swoim języku, co nagle zabrzmiało dla niego niesamowicie strasznie i groźnie. Raz dwa wziął nogi za pas i uciekł, aż się za nim kurzyło.

Brave uniósł głowę z rozbawionym uśmiechem i pokręcił lekko głową.

- Popierdzieleniec. - mruknął sam do siebie - O jakiś Kadmosach zaczął opowiadać. Grek czy co? - wciągnął powietrze przez nozdrza, unosząc materiał na swoim lewym ramieniu i mimowolnie potarł się po czarnym tatuażu jego ludu tatuowany jedynie mężczyzną w wieku sześciu, siedmiu lat. Uśmiechnął się nieco szerzej, przypominając sobie jak miesiące temu chłopcy dorobili się swoich... Był płacz, oj, był...

- Tato! - odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał głos. W jego stronę biegł mały, blady rudzielec z roztrzepanymi włosami, które wpadały do jego błękitnych oczu.

- Co się stało? - natychmiast odkrzyknął, widząc jego minę. Chłopak dobiegł do niego i z trudem złapał oddech. Widać było, że biegł najszybciej jak mógł lub przebiegł dużą odległość. Brave złapał go jedną ręką za ramię, a drugą chwycił jego podbródek i uniósł, aby lepiej przyjrzeć się jego twarzy.

- Roy wszedł na drzewo i teraz boi się zejść! - oznajmił, patrząc na niego tym wzrokiem, którym jasno dawał mu do zrozumienia, że sytuacja jest już bardzo tragiczna i nim tu przyszedł spędzili wiele czasu na wymyślenie innego sposobu na zdjęcie tamtego z wysokości.

Ach, te sześciolatki...

The QueensOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz