063

97 19 7
                                    

 To był pierwszy deszcz w roku dwutysięcznym siedemnastym i od razu zaczęło się od ulewy. Takiego urwania chmury już dawno nie było w Star City, więc ktoś kompletnie nie wiedzący w jakim jest mieście, a znający specyficzny klimat pewnego mrocznego miasta, mógłby pomylić teren działań Szmaragdowego Łucznika z Gotham City.

Gdyby się zastanowić, zawsze lało, gdy nad rodziną Olivera Queena wiszą pochmurne chmury. Te przysłowiowe, oczywiście. Chociaż deszcz faktycznie zawsze głośno uderza o dach i parapety posiadłości.

Roy zaciskał palce na podłokietnikach fotela, na którym posadził go blondyn. Zęby rudzielca trzaskały nieprzyjemnie od zbyt silnego zgryzu, a niebieskie tęczówki błądziły po ciemnej wykładzinie gabinetu.

-Nie tak się umawialiśmy, Ollie! - poderwał głowę, podnosząc również głos.

Queen stał oparty gzyms starego, kamiennego kominka, w którym płonął płomień doskonale oddający nerwy nastolatka. Twarz mężczyzny połowicznie kryła się w półmroku, nadając tajemniczości oraz okrucieństwa tym pozbawionym emocji rysom.

-Na nic się nie umawialiśmy, kiddo. - odparł spokojnie.

Roy zmierzwił włosy i uderzył ze złością w oparcie.

-Co ty sobie wyobrażasz, co?! Nagle ci się znudziłem czy co?! - cisza. Cisza przerywana jedynie przez trzaskanie ognia – Odpowiedz! - wrzasnął.

Oliver powoli wyprostował się i nieśpiesznym krokiem skierował się do wyjścia.

-Nie podnoś na mnie głosu, Roy.

-Bo co?! Wyrzucisz mnie z domu? Już to zrobiłeś!

Nastolatek wstał gwałtownie, przewracając fotel i wybiegł z gabinetu, zaciskając z gniewu palce. Blondyn został sam. Wypuścił powietrze z płuc i cicho zamknął drzwi. Przebiegł spojrzeniem po pomieszczeniu, po czym otworzył swoją skrytkę – globus, z którego wyjął butelkę whisky. Złapał się za szklankę obok trunku, ale po chwili namysłu pozostawił ją na swoim miejscu, a sam usiadł w wygodnym, skórzanym fotelu przy swoim biurku, pociągając potężny łyk. Nie miał innego wyjścia. To było najlepsze, co mógł zrobić.

Tymczasem siedząca w swojej sypialni Artemis, zamknęła książkę i wytężyła słuch, nasłuchując ciężkich kroków na korytarzu, które jednak szybko się oddaliły. To pewnie Roy. Oliver wezwał go do siebie na rozmowę. Co za rudy patafian. Pewnie dostał ochrzan za swoje szczeniackie zachowanie i jeszcze na dodatek się obraził.

Westchnęła ciężko, ale nie mogła się nie uśmiechnąć. Co poradzi, że cieszy ją nieszczęście tego palanta?

Książka powędrowała na bok, a dziewczyna wstała i podeszła do okna. Deszcz, deszcz, deszcz. Nie żeby nie była przyzwyczajona. W końcu jest z Gotham, czyż nie? Ale nie obraziłaby się za jakąś przyjemniejszą pogodę, która umożliwiłaby jej wyskoczenie na miasto. Jako Artemis-cywilka albo... Artemis... huh... bohaterka? Czy tym teraz była? Co prawda, jeszcze nie zadebiutowała jako heroska walcząca u boku Green Arrowa, ale teraz przeszła na tą stronę. A przynajmniej na tak długo, aż nie przyskrzyni swojego ojca za to, co zrobił.

Telefon, nowiutki iphone – nie dało się ukryć, że Oliver zadbał, aby miał to, co najlepsze – zawibrował, informując, że dostała nową wiadomość. Nieznany numer.

„Cześć, Arty~!"

Zmarszczyła brwi. Nie musiała się nawet wisilać, żeby wiedzieć, że to ten wkurzający, wibrujący rudzielec.

-Wallace. - wycedziła. Z irytacja wstukała niewybredną odpowiedź, każąc mu spadać na drzewo. Nie posłuchał.

„Spotkamy się??? <<333"

The QueensWhere stories live. Discover now