004| Salceson

300 31 24
                                    


 Oliver poprawił bandaż na swojej głowie, patrząc na znikających rodziców w towarzystwie Lionela Luthora w gabinecie dyrektora. Będzie się działo.

Dziarskim krokiem ruszył w kierunku swojej szafki, ignorując spojrzenia innych uczniów. Dotarł do swojego celu i złapał za zamek szafki. Na chwile się zamyślił, szukając w pamięci swojego numeru. Niby mocno nie uderzył, ale miał lekki problemy z dobraniem odpowiednich informacji.

Otworzył drzwiczki i zsunął plecak z ramienia, aby zostawić książki, które mu się nie przydadzą na trzech najbliższych lekcjach. Przed czwartą godziną jest długa przerwa, więc na spokojnie zdąży przyjść i wymienić podręczniki.

Nagle ktoś uderzył plecami o szafkę obok niego, hałasując przy tym, przez co blondyn wzdrygnął się. Powoli obrócił głowę i spojrzał na uśmiechającą się do niego Dinah Lance.

- Hej, Ollie. - przywitała się. Queen zamrugał, rozchylając wargi. Co jak co, ale to na pewno nie było normalne.

- Eeee... Cześć. - bąknął w końcu.

- Jak się czujesz?

- Jest okej. - mruknął, dalej przyglądając jej się tak, jakby nie dowierzając, że faktycznie rozmawia z nim z własnej inicjatywy.

- Może ci pomóc? - zapytała, wskazując na trzymany przez niego tornister.

I nagle wszystko stało się jasne. Czuła się winna za to, co się stało! Oliver wyczuł okazję i już miał ją wykorzystać, kiedy między nimi znalazł się ktoś jeszcze, obejmując szyję blondyna i odpychając dziewczynę.

- Nie ma takiej potrzeby. - oznajmił nowo przybyły, patrząc złowrogo na Dinah, która już otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążyła – Hal Jordan – najlepszy kumpel i niańka na cały etat. - oznajmił szatyn, przyciągając do siebie mocniej przyjaciela.

Lance spojrzała na niego spod byka.

- Tak, wiem kim jesteś, Hal. - westchnęła, wywracając oczami – Jesteśmy w tej samej klasie od początku podstawówki. - przypomniała mu. Halowi mina nieco zrzedła, wydał z siebie przeciągłe „yyy" i przytulił do siebie Olivera na tyle mocno, że ten po chwili zaczął się dusić – Do tego – jesteś obrażony na Olivera od czerwca, więc nie rozumiem skąd wniosek o „najlepszym kumplu". - spojrzała na niego z powątpiewaniem. Jordan zarumienił się lekko, zerkając w zamyśleniu w miejsce, w którym sufit spotykał się ze ścianą. Queen zaczął go klepać po plecach, chcąc dać do zrozumienia, że brakuje mu tlenu.

- Yyyyy-eeeee... Salceson. - wypalił w końcu latarnik. Dinah zamurowało. Nawet blondyn na chwilę zaprzestał duszenia się, aby spojrzeć na szatyna jak na skończonego debila.

Skończony debil milczał przez chwilę, analizując swój mocny kontrargument, po czym wzruszył ramionami, zatrzasnął drzwiczki szafki Olivera, a samego Olivera puścił ze swego uścisku tylko po to, aby poprawić swój plecak i zaraz złapać przyjaciela za dłoń.

- Na razie, Di. - uniósł z wyższością podbródek i pociągnął Olivera w przeciwnym kierunku niż stała dziewczyna – Spadamy na matmę. - dodał jeszcze i ruszyli we dwóch szkolnym korytarzem – Głupia blondi. Co ona sobie myśli, nie? - narzekał Hal, po czym spojrzał na blondyna z szerokim uśmiechem. Mówił coś jeszcze, ale Queen zajęty był mordowaniem go wzrokiem. Stracił przez niego niepowtarzalną okazję!

Ni z tego, ni z owego usłyszeli wredny śmiech kilku chłopców, na których czele stał Leonard Snart, który wsadził sobie dwa palce do ust i gwizdnął w ich kierunku. Obaj zatrzymali się, nie bardzo rozumiejąc. Dobiegł ich również głośny pisk Harley i Ivy. Wiedzieli, że to z nich się nabijają, ale czemu? Po chwili wszyscy obecni na korytarzu zaczęli śmiać się i drwić.

- Hej, a tęczowe koszulki to gdzie? - zawołał jeden z kolegów Snarta.

I nagle przypomnieli sobie o tym, że Hal dalej trzymał dłoń Olivera. Odskoczyli od siebie jak poparzeni.

- Ojej! Zawstydzili się!

- Pedały! - ryknął Mick Rory i zaniósł się ohydnym śmiechem.

- Sam jesteś pedał! - warknął w jego kierunku Jordan – Co nie? - spojrzał na kumpla, szukając u niego ratunku.

- Pieprz się. - wycedził przez zęby blondyn i szturchnął go mocno ramieniem, przechodząc obok i czym prędzej ewakuował się w stronę klasy od matematyki, znosząc z pokorą epitety, którymi uraczyli go mijani uczniowie.

Hal został sam pośród gromady gimnazjalistów, którzy kontynuowali nabijanie się z niego.

- Ale... Ollie... - wymamrotał cicho, nie wiedząc o co mogło chodzić Queenowi.

* * * *

Arthur Curry siedział w kuckach na szkolnym dziedzińcu pod oknem gabinetu dyrektora, przyglądając się z zaciętością niewielkiej kałuży powstałej podczas nocnych opadów. Robił to z takim przejęciem, że w ogóle nie zwracał uwagi na krzyki dochodzące z gabinetu.

Akurat to było normą ze względu na to, że Oliver i Lex chodzili z nimi też do podstawówki, więc miesiąc bez odwiedzin Moiry czy Lionela był swego rodzaju świętem. Chyba wszyscy byli już do tego przyzwyczajeni.

Wracając. Arthur siedział nad ową kałużą od dobrych dziesięciu minut i dogłębnie nad czymś rozmyślał. Nie zwrócił uwagi na dzwonek obwieszający koniec przerwy, ani ten, który był ostatnim sygnałem, aby zebrać się i ruszyć na lekcje.

Jego rozmyślania zostały przerwane przez granatowe trampki, które stanęły w jego kałuży. Chłopak uniósł głowę, aby spojrzeć na tego, kto postanowił zakłócić jego spokój. Białe skarpetki wystające z butów, chude nogi, potem granatowe spodnie za kolano, żółta koszulka z niebieską gwiazdą na piersi, jakaś biała frotka na prawym nadgarstku. Uniósł maksymalnie głowę i spojrzał na blondyna ze śmiesznymi, chyba sportowymi, okularami na nosie.

- Czemu tak tu siedzisz, koleś? - zapytał nowo przybyły – Lekcje już się zaczęły. - zauważył.

Curry zmrużył oczy, uważnie mu się przyglądając i próbując przypisać mu konkretne nazwisko. Wiedział, że go zna, chociażby z widzenia, jednak...

- Micheal! - jęknął, biegnący w ich stronę szatyn w niebiesko-granatowej bluzie i naciągniętymi na czoło żółtymi goglami lotniczymi. Był obładowany całą masą różnych, śmiesznych tentegesów, które wystawały mu z niemal każdej kieszeni, z plecaka i część była przyczepiona do jego ramienia jak zegarek czy może bardziej ochraniacz.

- Ted!

- Rusz się, Booster. - nakazał szatynek, zatrzymując się przy nich – Przez ciebie się spóźnimy.

Jego kolega wywrócił znudzony oczami.

- Raaaaany~! Nigdy nie zrozumiem czemu ciągle się z tobą przyjaźnię! - westchnął, powoli ruszając w kierunku głównego wejścia – A ty – zerknął jeszcze na Arthura – też się rusz! - burknął.

Curry po chwili namysłu doszedł do wniosku, że dobrze wie kim oni są. Obaj chodzili do równoległej klasy. Szatyn nazywał się Ted Kord, miał bogatych rodziców i duże osiągnięcia w nauce. Zawsze dobre oceny na świadectwie i wysokie miejsca w konkursach. A ten drugi to Micheal Jakiśtam. Micheal był po prostu dziwny. Uważał się za niezwykle popularnego, jednak w rzeczywistości miał jednego kumpla – Teda. Właściwie, był na tyle dziwny, że zaczęły chodzić plotki, że jest z przyszłości.

Arthur odprowadził ich spojrzeniem, a potem znów skierował wzrok na kałużę.

- Dziwaki. - wzruszył ramieniem, po czym wstał i również skierował się do budynku szkoły – Jestem ciekaw w jaki sposób przyda mi się matma w przyszłości. Latarnik morski w ogóle jej potrzebuje? - przechylił głowę i dmuchnął, chcąc odgarnąć blond kosmyki, które spadły mu na twarz.


Dzisiejsze podziękowania za użyczenie komputera wędrują do... Mame Zakapturzonej Kapturzystki! Brawa dla mame! (znów dodaje wszystko, bo mi się nie chce codziennie prosić o pożyczenie kompa. :/ )

Gymnasium of JusticeWhere stories live. Discover now