12

6.7K 738 1.3K
                                    


Harry


Siedziałem na krześle w kuchni i czytałem gazetę. Nie było nic nowego. Jak zwykle kilka zaginięć młodych ludzi. Policja obiecywała, że robi wszystko co w ich mocy, aby odnaleźć tych ludzi, ale jedno było wiadome. Nikogo nie znajdą. Wampiry wysuszają swoje ofiary z krwi i skutecznie pozbywają się zwłok, jak nie oni to łowcy, którzy istnienia wampirów strzegą najlepiej na świecie. Sięgnąłem po kubek z kawą i upiłem nieco.

Do kuchni wszedł Louis. Ubrany był w moją bluzę i za duże dresy. Patrzył się przed siebie pustym spojrzeniem. Powoli zmierzał w moją stronę. Wyglądał jak duch. Był blady i ogromne wory pod oczami bardzo się odznaczały.

- Harry? - odezwał się cicho. - Mógłbym zrobić sobie kanapkę?

- Jasne, mały. - powiedziałem.

Uważnie go obserwowałem. Podszedł do lodówki i wyciągnął potrzebne mu rzeczy. Spojrzenie skierowałem na jego nogi. Znów chodził boso, do czego przez te kilka tygodni zdążyłem się przyzwyczaić.

- Usiądź. - powiedziałem, klepiąc się w kolna.

Niepewnie podszedł do mnie i zajął wskazane przeze mnie miejsce na moich kolanach. Położył kromki chleba na stół wraz z szynką i masłem. Powoli szykował swoją kolację. Skierowałem spojrzenie na jego kark. Zza materiału bluzy widać było ogromnego, fioletowego siniaka. Była to pamiątka po wczorajszej karze. Mocno oberwał. Chłopak dość szybko zapamiętał, że lepiej mnie nie denerwować.  Nasz początek był ciężki. Ciągle się buntował i sprzeciwiał. Teraz, po kilku tygodniach widać było znaczną różnicę w jego zachowaniu. Wystarczyło za pomocą pięści i kopniaków pokazać mu gdzie jego miejsce i panował spokój.

Przeniosłem swoje ręce na jego biodra. Zastanawiałem się co tym razem kombinował. To nie było tak, że całkowicie się poddał. Nie... Ciągle walczył, chociaż było to komiczne i oprócz siniaków nic tym nie zyskiwał. Dwa dni temu, gdy robił sobie herbatę, poparzył mnie wrzątkiem. Wypieprzyłem go za wszystkie czasy za to przewinienie. Chyba wciąż dochodził do siebie po tamtym razie i na chwile obecną był spokojny. 

- Zrób dla mnie kilka. - powiedziałem mu na ucho.

Zeskoczył z moich kolan i podszedł do blatu, gdzie znajdowało się pieczywo. Ociągał się z powrotem do mnie.

- Pamiętasz? Mamy umowę. Ty wykonujesz wszystko co ci powiem, a w zamian nie będę cię bił i pieprzył. - powiedziałem spokojnie.

Szatyn pokiwał głową i z powrotem usiadł na moich kolanach. Zjedliśmy późną kolację i ruszyliśmy razem w stronę piwnicy. Wciąż wolałem trzymać go w tamtym pomieszczeniu niż wykorzystywać Wpływ. Było to o wiele bezpieczne i wygodne. Upewniłem się, że zamknąłem drzwi i sam po wzięciu prysznica, poszedłem spać.

W nocy była burza. Głośne grzmoty nie dawały mi spać. Co chwila niebo przecinała błyskawica. Zrezygnowałem z dalszego spania i udałem się do kuchni, aby zaparzyć sobie kolejną tego dnia kawę. Przechodząc przez korytarz, słyszałem głośne pukanie, a raczej walenie w drzwi. Po głosie rozpoznałem Louisa.  Zacisnąłem zęby i poszedłem do niego.

- Jeśli się kurwa nie zamkniesz, to porządnie cię wypieprzę! - krzyknąłem. Był to jedyny argument jaki na niego działał.

Otworzyłem drzwi od pomieszczenia i nawet nie zdążyłem wejść do środka. Poczułem ciepło małego ciała, które do mnie przylgnęło. Małe rączki oplotły się wokół mojego pasa. Aż mnie wmurowało. Nie wiedziałem co się działo. Nie zapaliłem nawet światła, więc nic nie widziałem.

- Proszę, nie zostawiaj mnie tu samego. - powiedział cicho.

Poczułem jak moja koszulka robi się mokra. Zdziwiłem się i chwilę po prostu stałem nieruchomo. Słyszałem ciche pociąganie nosem. Czyżby płakał?

- Chodzi o burzę? - zapytałem, a gdy skinął głową, parsknąłem śmiechem. - Łowca wampirów i boi się wyładowań atmosferycznych. - pokręciłem rozbawiony głową.

Złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem na górę do sypialni. Powiedziałem, aby położył się do łóżka. Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razu znalazł się pod kołdrą tak, że wystawały jedynie jego karmelowe kosmyki włosów.

- Skoro już tutaj jesteśmy to mam lepszy pomysł jak spędzimy ten czas. - powiedziałem. - Stęskniłem się za twoim ciałem... - mruknąłem.

- Proszę, Harry nie... - usłyszałem przez kołdrę.

- Mogę użyć Wpływu i będzie lepiej, tak jak zawsze. - powiedziałem.  - Będzie ci łatwiej, nie chcę się z tobą znów szarpać. Tak jest za każdym razem. Zaplanowałem już dzień twojej śmierci, mówiłem ci o tym, pamiętasz?

- Dwudziesty listopad. Dzień urodzin Nicka, dokładnie za dziesięć dni. - powiedział, wystawiając głowę za kołdrę.

- Grzeczny chłopiec, po tych wspaniałych tabletkach jesteś jak aniołek, Louis. - zaśmiałem się. - Wziąłeś dzisiaj ostatnie, więc muszę mordować się z twoim okropnym charakterem przez najbliższe dni. Ale to w porządku. Chcę, abyś w chwili śmierci był sobą.

- Jestem zmęczony. - powiedział ignorując moje słowa. - Mogę pójść spać?

- Jeszcze nie, Louis. - uśmiechnąłem się delikatnie. - Zajmę się tobą i dopiero będziesz mógł pójść spać.

- Kto to Louis? - zapytał, zabawnie marszcząc nos.


❋❋❋❋❋❋❋❋❋❋❋❋❋❋❋❋

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze!

Postanowiłam dodać dziś drugi rozdział. ^.^

Porucznik czuje się już lepiej :D

Również życzę swoim kichającym kadetom zdrowia!

Nadrobiłam rozdziały i mam napisane do 14.

><><><><><><><><><><><><

❤ Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ❤

Dobranoc!

Craving ~Larry ❌Where stories live. Discover now