I

1.7K 56 4
                                    

Dwa lata wcześniej

Jechałam w dość ciepły, sobotni poranek do wynajętego domku nad Klimkówkę. Jezioro, piękna pogoda, dookoła lasy i nikt, kto mógłby zawracać mi głowę. Nie było zbyt dużo aut i droga nie dłużyła się jak zawsze w upalne dni. Drogę w tak piękne miejsce, znałam już na pamięć i widząc przydrożne domy, wiedziałam już,że zostało mi może dwa kilometry. Uśmiechnęłam się do siebie w lusterku, zjeżdżając stromą dróżką w dół. 

Jak zawsze wzięłam głębszy oddech przy zjazdach, to uczucie jakby mi serce podskoczyło do gardła od tak stromego podjazdu. Zwolniłam i przejechałam obok dobrze znanej mi restauracji gdzie podawano chyba najlepszą kawę w okolicy. Wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo odpoczynek był mi potrzebny. 

Zatrzymałam swoją białą skodę, tuż przed domkiem z ciemnego drewna i odetchnęłam z ulgą. Nikt nie był już w stanie mnie stamtąd wyciągnąć i zabrać. Byłam w ulubionym miejscu. W górach. 

Wysiadłam z samochodu, napełniając płuca krystalicznym powietrzem. Złapałam przy tym trochę własnych spalin i odkasłałam. Wyjęłam walizkę z bagażnika i weszłam do środka. Wynajęłam cały domek, i choć w sezonie nie było to zbyt możliwe, mnie się udało. Cisza i spokój. 

Nie miałam przyjaciół ani aż tak dobrych koleżanek by kogoś ze sobą zabierać. Postanowiłam więc odpocząć od ludzi i zgiełku. Chociaż to ostatnie zostawiało wiele do życzenia, już słyszałam z dworu śmiechy dzieci i zapewne sąsiadów na czas pobytu tutaj. Ale żeby mieć całkowity spokój, musiałabym zaszyć się totalnie w górach, w kompletnej dziurze. Wybrałam więc jezioro, lasy, góry i ludzi. 

Rozpakowałam kilka rzeczy i poszłam wziąć prysznic. Chłodna woda właśnie leciała po plecach gdy ustalałam plan dnia. Jakiś spacer, kawka i obiad a potem nad wodę. Nic nie było bardziej magicznego niż kąpiel przy zachodzie słońca. 

Wychodząc z łazienki, zerknęłam na telefon. Wyłączony i leżący na blacie stołu, był nic nie znaczącym elementem, którego się pozbyłam. Nie był mi do szczęścia potrzebny. Założyłam na siebie wygodne ciuchy oraz trampki po czym wyszłam na zewnątrz. Przechadzałam się po okolicznych ścieżkach i lasach, wsłuchując się w ciszę. Szumiała i brzęczała w uszach, przyprawiając o wariację,która była mi potrzebna jak tlen. Świeży i ostry jak o poranku, na otrzeźwienie. 

Powolna kawa oraz wyśmienity obiad w samotności. Trochę przytłaczająca wizja, jednak ja przywykłam już do tego. Ciekawskie spojrzenia i dziwne miny, gdy siedziałam sama, popijając kawę gdzie wszyscy byli w gronie znajomych lub rodziny. Dawno pozbyłam się ukłuć bólu z tego powodu. Żal jakby stał się moją drugą skórą. Zawsze obecny.

Wskoczyłam do domku, zmieniłam szybko ubranie i pobiegłam nad jeziorko. Rozejrzałam się dookoła i gdy nikogo nie widziałam w pobliżu, wskoczyłam do wody, uprzednio zdejmując ubiór. Rozgrzana skóra i lekko chłodna woda, od razu zderzyły się ze sobą. Przeszły mnie przyjemne dreszcze i wynurzyłam się na powierzchnię. Ostatnie promienie oświetlały mi twarz i oślepiały przy tym nieznacznie. Pływałam, chłonąc piękną chwilę dopóki nie zrobiło się ciemno. Wyszłam z wody i poczekałam aż wyschnę. Powietrze było dosyć ciepłe więc po kilku minutach byłam już ubrana.

Przechadzałam się po piasku i chłonęłam niewyraźny obraz. Obejrzałam się za siebie i przyglądałam krajobrazowi. Mały, kpiący uśmieszek wkradł mi się na usta. Zanosiło się na deszcz. Czułam wilgotną woń ze wschodu, mocniejszy wiatr na policzkach i we włosach. 

Przekraczając próg zaczęło lekko padać. Weszłam do pokoju i założyłam na siebie zwiewną sukienkę po czym usiadłam przy oknie. Było bardzo ciepło a ja nie chciałam chodzić nago nawet jeśli byłam sama. Sączyłam powoli słodkie wino i gapiłam się na obraz za szybą. Szum obijającej się wody o dach, ciemne kontury samochodu. Podniosłam głowę wyżej i zmarszczyłam brwi. Auto miało inne kształty niż moje. W świetle lampy zauważyłam, że miało ciemny kolor. Opadłam na oparcie krzesła, dalej popijając. Zapewne podjechał ktoś do domku obok. 

Rubinowe ustaWhere stories live. Discover now