Rozdział IX

68 18 1
                                    

  Leo i LaRose opuszczali właśnie wioskę rybaków, w której zatrzymali się na noc.
  Leo podziękował rybakom za pomoc i dołączył do czekającej na niego LaRose.
  - Dłużej się nie dało? - warknęła.
  - A co? Śpieszy ci się gdzieś? - zapytał Leo.
  - Tak - odparła LaRose. - Wyobraź sobie że mogą nas ścigać.
  - Serio? - Leo udał zdziwienie. - Ta informacja zmieniła moje życie. - Po krótkiej chwili namysłu dodał. - A myślałem że kryjówki zmieniamy tak dla beki.
  LaRose westchnęła.
  - Nie wzdychaj. To ty powinnaś im dziękować - oznajmił. - W końcu to twoją rękę wyleczyli. Gdyby nie oni musieli byśmy się wlec do Gehany.
  - I tak musimy tam iść - zauważyła.
  - Niby po co? - zdziwił się Leo.
  - Kupić mikstury lecznicze - odpowiedziała. - Tak na zapas.
  Leo prychnął.
  - I myślisz że będę się po nie tłukł aż do Gehany?
  - Tylko tam je sprzedają - stwierdziła LaRose.
  - Lucy, Lucy, Lucy - zacmokał Leo. - Jak mało ty wiesz o świcie.
  - Że co? - oburzyła się LaRose. - Poza tym, nie mów do mnie "Lucy".
  Leo uśmiechnął się pod nosem.
  - A to dla czego? Nie lubisz swojego imienia?
  - Po prostu cię nie lubię - warknęła LaRose. - I drażni mnie jak mówisz mi po imieniu.
  - Cios poniżej pasa - mruknął Leo. - A co do mikstur... Mam paru znajomych w okolicy. Chętnie się nimi podzielą.
 
  Godzinę później:
 
  Leo i LaRose przedzierali się przez las.
  - Daleko jeszcze do tych twoich znajomych? - zniecierpliwiła się LaRose.
  - Znajomej - poprawił ją Leo. - Jej dom znajduje się na polanie, tuż za lasem.
  - A mogę wiedzieć kim jest ta twoja przyjaciółka? - zapytała Lucy.
  - Jest podróżniczką, tak jak ja i również używa łuku - odparł Leo. - Poznałem ją w tym lesie. Oboje upatrzyliśmy sobie tę samą sarnę. Możesz sobie wyobrazić jak to się  skończyło? Do tej pory kłócimy się o to kto trafił ją pierwszy! Mimo to jakoś udało nam się zaprzyjaźnić. Ostatnio widziałem ją...
  - I myślisz że ona dam nam te mikstury? - przerwała mu LaRose.
  - Raczej tak - odpowiedział Leo. - Za to żyje. Sprzedaje rzeczy które ciężko zdobyć, tym co nie mogą samodzielnie się po nie wybrać. Oczywiście u niej zapłacisz dwa razy więcej.
  - Ciekawy sposób na życie - powiedziała Lucy.
  Leo uciszył ją ruchem ręki.
  - Słyszałaś?
  - Niby co? - zdziwiła się LaRose.
  - Wilk - szepnął Leo. |
  Lucy wytężyła słuch. Rzeczywiście, w oddali było słychać powarkiwanie wilka.
  Nagle Leo dostrzegł jakiś ruch w koronie pobliskiego drzewa. Początkowo myślał że jakiś ptak, ale po chwili zauważył  błysk między liśćmi.
  - Padnij!  wrzasnął.
  LaRose natychmiast wykonała rozkaz.
  Leo w ostatniej chwili uskoczył w bok. Strzała minęła go o włos i wbiła się w pień stojącego za nim drzewa.
  Leo pomyślał że jeszcze sekunda i pień zastąpiła by jego głowa.
  Wyjął łuk z ekwipunku i spojrzał na zdezorientowaną LaRose.
  - Ukryj się! - rozkazał. - To ten kusznik!
 
  Linsday załadowała kuszę. Jej przyszła ofiara była całkiem bezbronna. Nie spodziewając się zagrożenia, rozmawiała w najlepsze z towarzyszącą mu rudą dziewczyną.
  Nagle jej wilczyca Luna zaczęła warczeć.
  - Cholera - mruknęła Linsday.
  Spojrzała na swoją futrzastą towarzyszkę.
  Mężczyzna zdawał się usłyszeć warczenie, bo nagle się zatrzymał i zamilkł. Linsday uznała że nie ma czasu do stracenia. trzeba go zabić póki się nie rusza.
  Uniosła kuszę, wycelowała i pociągnęła za spust. Strzała pomknęła do celu. Mężczyzna w ostatniej chwili usunął się z toru lotu pocisku.
  Linsday zamurowało.
  - J-jak on...? To niemożliwe!
  Za późno zorientowała się że Leo mierzy do niej z łuku. Miała szczęście że nie widział jej dokładnej lokalizacji. Grot strzały rozciął jej policzek i zagłębił się w gałęzi drzewa, w którym się ukryła.
  Linsday jako doświadczona łowczyni wiedziała że musi się natychmiast ewakuować. Błyskawicznie przeskoczyła z jednego drzewa na drugie. Zwinnie i szybko, niczym wiewiórka, Linsday przeskakiwała z drzewa na drzewo. Leo z kolei ciągle do niej strzelał. Jego oko łowcy pozwalało mu przewidzieć ruchy Linsday, lecz ta jakoś ciągle unikała jego strzał.
  Linsday nie miała czasu na załadowanie kuszy. Musiała uciekać przed strzałami Leona. Planowała się oddalić poza zasięg jego strzał.
  Spojrzała w dół, jej wilczyca biegła po ziemi, tuż pod nią.
  - Luna! - krzyknęła. - Wiesz co robić.

  - Czekaj tu na mnie! - rozkazał Leo.
  - A ty gdzie się wybierasz? - zapytała LaRose, kryjąc się za pniem drzewa.
  - Zaraz strace ją z oczu - oznajmił.
  Rzeczywiście, Linsday powoli oddalała się z pola jego widzenia.
  Zarzucił łuk na ramię i pognał za nią. Niestety, ale było już za późno. Linsday zdążyła się ukryć między gałęziami drzew. Leo nie znał jej dokładnego położenia, za to był pewny, że ona właśnie do niego mierzy. Szybko schował się za pień najbliższego drzewa. Zdjął łuk i zaczął wypatryważć ruchu w koranach drzew. Nagle, nie wiadomo skąd, wyskoczył na niego wilk. Omal nie zatopił kłów w jego szyi, na szczęście Leo w ostatniej chwili osłonił się łukiem. Wilk wgryzł się w łęczysko łuku, próbując wydrzeć broń właścicielowi z rąk.
 
  Linsday celowała w Leona, szarpiącego się z Luną. Niestety wilczyca zasłaniała jej cel, a Linsday nie chciała zranić swojej towarzyszki. Postanowiła być w gotowości do oddanie strzału, ale wiedziała że Luna sobie poradzi. Nie raz już była w takiej sytuacji. Zaraz przegryzie drzewce łuku i rozszarpie tego facecika na strzępy. Nikt nie przewidział jednak że z nimi jest ktoś jeszcze. Ktoś kto nie ma dobrych zamiarów do żadnej ze stron.

 Nathan Santoz, znany również jako "Dzik" właśnie mknął na koniu przez las. Wiedział że LaRose jest już blisko.
  Polowanie dopiero się zaczyna!

   

 





Masters Of The GameWhere stories live. Discover now