Rozdział XXXII

21 13 0
                                    

     John Brown siedział w szatni obserwują przebieg pierwszej walki w małym monitorze, zawieszonym na ścianie. Ziewnął znudzony obserwowaniem jak mag lodu i jakiś żołnierz walczą na miecze. Ich pojedynek był tak piekielnie monotonny, że John stracił poczucie czasu. Nie wiedział czy od rozpoczęcia turnieju minęła dopiero minuta czy już godzina. Poza tym, wystarczyło tylko spojrzeć na walczących by wiedzieć że wygra mag. Przewagę daje mu sam fakt że potrafi używać magi lodu - jednej z najpotężniejszych w całej grze. Nie licząc tego, miał nad przeciwnikiem przewagę prędkości. Żołnierz w ciężkiej zbroi już dawno znalazł się na granicy wytrzymałości, ale wciąż zmuszał swój organizm do dalszego wysiłku. To nigdy nie kończyło się dobrze.
     John spojrzał na Mikea. Niepokoił go fakt że ma w grupie aż dwóch magów lodu. Przeciwko nim jego własna magia staje się bezużyteczna. Mimo wszystko postanowił że dojdzie aż do finału i zmierzy się z Rotsu. Chciał za wszelką cenę upokorzyć swojego największego (jedynego) rywala. Nie wiedział nawet skąd się wzięła ta nienawiść do Roya. Może to dla tego że pierwszego dnia, to on zabił potwora z którym walczył John, lub może to przez zazdrość. Roy władał najpotężniejszą magią w grze i co gorsza świetnie opanował jej destrukcyjną moc, co czyniło go jednym z najsilniejszych graczy w grze. Co z tego że John może go pokonać, skoro i tak jest słabszy. Nigdy nie osiągnie tego co on. Chociaż... nie licząc miejsca w top dziesiątce Roy nic specjalnego nie osiągnął. Nieistotne i tak jest lepszy.
     Po chwili mag lodu wytrącił żołnierzowi miecz z rąk. Przegrany padł na kolana, unosząc dłonie w geście kapitulacji. Mag ziewnął i udał się do szatni grupy A.
     - Żałosne - skomentował John.
     - Żebyś wiedział. - Mike wstał i udał się na arenę, nim komentator zdążył go wywołać. Jego przeciwnik ruszył za nim.
     Gdy obaj znaleźli się na arenie komentator dał sygnał do rozpoczęcia pojedynku. Mike machnął ręką, a mężczyzna stojący naprzeciwko niego zmienił się w lodowy posąg.
      - To... koniec? - Komentator na chwilę zapomniał o swojej powinności. Szybko jednak przywołał się do porządku. - No i mamy zwycięzce! Po zadziwiająco długiej i nużącej walce wygrywa Mike!
      Mike ruszył w kierunku szatni.
     - Mam tylko jeszcze pytanie do zwycięzcy - dodał nagle komentator. - Gdzie ci się tak śpieszy?
     Mag lodu zatrzymał się zdziwiony. Nie przywykł do takiego zachowania komentujących. Spojrzał na pytającego, po czym rozejrzał się niepewnie.
     - Jeśli szukasz łazienki to jest po prawej - zadrwił komentator.
     Mike westchnął teatralnie, po czym ruszył do szatni.

     Następny walczył John. On i jego przeciwnik stali na środku areny, czekając na sygnał do rozpoczęcia walki. Mag wody otaksował rywala wzrokiem. Mężczyzna wyglądał na najemnika. Na to też wskazywała jego broń, gdyż dzierżył w rękach nóż - dostępny tylko dla najemników, lub podróżników. Ubrany był w czarny płaszcz. Typowe dla najemników, którzy chcą wyglądać mrocznie, jak w DC.
     - Start! - krzyknął komentator. - Tylko niecha ta walka potrwa trochę...
     Ignorując słowa komentującego, John cofnął prawą rękę. Napiął wszystkie mięśnie i wykonał cios, jakby chciał złamać nos pustej przestrzeni, tyle że zamiast zaciskać pięść, dłoń miał otwartą. Gdy tylko wyprostował rękę, z jego dłoni trysnął gigantyczny strumień wody, który uderzył w stojącego na przeciwko najemnika, zmiatając go z areny.
     - ...Dłużej - dokończył komentator. - Dzięki Goku.
     - Do usług! - odkrzyknął John, po czym dodał już nieco ciszej. - Jak już wygram ty też tak skończysz.
     - Jeśli też chcesz to toalety, to chyba jeszcze jest zajęta - uprzedził komentator. - To chyba jakaś grypa żołądkowa.
     John pokręcił głowa z zażenowaniem i udał się do szatni. Przy wejściu powitał go Mike.
     - Szpaner - mruknął.
     Isey udał zaskoczenie.
     - Ha! I kto to mówi?
     - Przyszły zwycięzca - odparł mag lodu.
     John chciał się odgryźć, ale brakło mu pomysłów. Postanowił więc go zignorować i ruszył usiąść na ławce. Z areny dobiegł go jeszcze głos komentatora.
     - Byłby ktoś tak miły i ściągnął przegranego z trybunów? Zasłania widowni na której leży.

     Roy uśmiechnął się pod nosem.
     - Przynajmniej komentującemu nie brakuje humoru - zauważył.
     Siedzący obok łowca nagród pokręcił głową z niesmakiem.
    - Wolałbym żeby się zamknął.
    - Nie znasz się na żartach - ocenił mag ognia.
    - Możliwe - przyznał łowca nagród.
    - Jak masz na imię, ponuraku? - zapytał nagle Roy.
    - Stanley - odpowiedział zdziwiony mężczyzna.
    - A ja Roy. - Mag ognia nagle chwycił go za dłoń i energicznie nią potrząsnął.
     Stanley ze zdziwieniem spojrzał na Roya. Nie często spotyka się rywala, który wyraża choć minimalne chęci zaprzyjaźnienia się z prawdopodobnie przyszłym przeciwnikiem.
     - Na kogo stawiasz? - Mag ognia wskazał na mały monitor wiszący na ścianie w ich szatni. Stanowił on ich jedyną rozrywkę podczas czekania na swoją kolej. Obraz w monitorze przedstawiał dwóch stojących na przeciw siebie mężczyzn. Obaj czekali na znak do rozpoczęcia walki.
     - Oczywiście na tego najemnika - odparł Stanley po chwili zastanowienia. - A ty?
     - Na tego drugiego - odparł bez wahania.
     Łowca nagród spojrzał na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę rozważał czy aby to nie był tylko głupi żart, ale jego rozmówca wydawał się całkowicie poważny.
     - Zgłupiałeś? - powiedział w końcu. - Przecież ten chudzielec ledwo trzyma miecz! Najemnik rozniesie go w pył nim mienie dziesięć sekund!
     - Możliwe - przyznał Roy. - Ale nie wydaje ci się to dziwne?
     - Niby co? - zainteresował się Stanley.
     - Ledwo trzyma miecz, a jednak zdecydował się na udział w turnieju. Przecież to pewna śmierć - zauważył mag ognia.
     - Widzę że nieźle dedukujesz, brawo Sherlocku - odparł sarkastycznie Stanley.
     - Mówię tylko że on może coś ukrywać - wyjaśnił zniesmaczony Rotsu.
     Łowca nagród jeszcze raz, uważnie przyjrzał się wątłemu chłopakowi stojącemu na arenie. Ten nie miał na sobie prawie nic do ochrony. Jego jedynym wyposażeniem był cienki, biały napierśnik i zdecydowanie za duży jak na jego gabaryty miecz.
     Stanley pokręcił głową z zażenowaniem. Dla niego to był tylko zwykły idiota, któremu zachciało się walczyć, mimo iż nie potrafi porządnie trzymać miecza.
     - Niby co takiego? - zapytał.
     - Start! - krzyknął komentator, dając tym sygnał do rozpoczęcia walki.
     - On chyba wcale nie zamierza użyć tego miecza - odpowiedział szybko Roy.
     Kilka sekund później wydarzyło się coś co wprawiło wszystkich w osłupienie. Jednak największe zdziwienie przeżył Rotsu. Spodziewał się wszystkiego... nie licząc tego co właśnie się wydarzyło.
     - Orzesz kur...
Ciąg dalszy nastąpi!





Masters Of The GameWhere stories live. Discover now