Rozdział XXVI

41 17 1
                                    

    Ilay otworzył oczy. Znajdował się w sporym bunkrze, od środka przypominającym bardziej luksusową rezydencję. Mężczyzna doskonale znał to miejsce. Szczerze wątpił że kiedyś o nim zapomni. To właśnie to miejsce miał zdobyć podczas trzeciej wojny światowej. To miała być jego ostatnia misja jako dowódcy elitarnej drużyny X. Wystarczyło tylko podbić jeden bunkier.
    W przeszłości wiele razy udało mu się zrobić coś podobnego. Tym razem jednak sprawa wydawała się znacznie łatwiejsza, niż wcześniej. Wystarczyło tylko zdobyć bunkier, z którego dowództwo brytyjskie wysyłało bezpośrednie rozkazy do swoich wojsk. Jedne z największych szych armii brytyjskiej w jednym budynku. Amerykanie nie mogli zmarnować takiej okazji. Według zwiadu w bunkrze znajdowało się około trzydziestu żołnierzy, z tego ośmiu wysoko postawionych oficerów i trzech generałów.
    To wszystko wydawało się tak proste, że aż nie mogło być prawdziwe. Zakończenie wojny było już na wyciągnięcie ręki. Ale jak to często bywa, przed szczęśliwym zakończeniem tej historii coś musiało nawalić. Okazało się że informator zawiódł. W bunkrze znajdowało się ponad osiemdziesięciu ludzi - w większości żołnierzy. Brytyjczycy zdawali się tylko czekać na przybycie wroga.
    Ale na razie było inaczej. Ilay znajdował się w pomieszczeniu całkiem sam. Rozglądał się z przerażeniem wspominając dzień w którym po raz pierwszy postawił tu nogę. Poczuł krople potu spływające mu po czole.
    Nagle zapadła ciemności. Po chwili stał już w samym środku walki. Drużyna Ilaya, na czele z nim, wpadła do pomieszczenia. Po kilku sekundach byli otoczeni przez angielskich żołnierzy. Brytyjczycy otworzyli ogień.
    Ilay zamknął oczy, by nie musieć drugi raz tego oglądać. Gdy je otworzył, był już w innym miejscu. Biegł obok Leona, Emily i Mortiego. Za nimi rozlegały się wystrzały z karabinów maszynowych. Dobiegli do schodów prowadzących do schronów w piwnicy. Schody ciągnęły się parę metrów w dół. Gdy dogonią ich Brytyjczycy, będą widoczni jak na strzelnicy. Ciasna klatka schodowa uniemożliwiała im jakiekolwiek uniki. Wszystko wskazywało na to że to koniec ich ucieczki. Nie ma już dla nich nadziei. Mimo to ruszyli w dół.
   - Uciekajcie, osłaniam was! - krzyknęła Emily. Wciąż stała przed schodami. Obróciła się do przeciwników, przykładając oko do swojej snajperki.
    - Emily! Nie!! - wrzasnął Leo, ale było już za późno. Emily oddała raptem parę strzałów nim dosięgnęła ją kula jednego z Brytyjczyków.
    Leo patrzył jak jego siostra bez życia poda na podłogę. Brunet łudził się że Emily jeszcze żyje. Myśląc że zdoła jej pomóc, chciał ruszyć ku martwej dziewczynie. Powstrzymała go ręka Mortiego, który chwycił Leona za ramię i pociągnął w głąb schodów.
    Ilay zamarł w miejscu. Patrzył na swoich uciekających towarzyszy i angielskich żołnierzy, którzy wreszcie dobiegli do schodów. Wycelowali w ich trójkę, ale nim którykolwiek zdołał pociągnąć za spust, rozległ się ogłuszający huk. Ilayowi nie udało się utrzymać równowagi i runął w dół schodów.
    Po sekundzie hałas się powtórzył. Cały bunkier zaczął się trząść. Do wszystkich w mig dotarło co się dzieje. Bunkier jest właśnie bombardowany.
    Po trzecim wybuchu wszystko zaczęło się walić. Ilay pamiętał tylko jak kawałek ściany, bądź sufitu przygniótł mu nogę. Wrzasnął z bólu po czym zaczął tracić kontakt z rzeczywistością.
    Sceneria znów się zmieniła, tym razem Ilay leżał w łóżku szpitalnym. Patrzył w sufit nieprzytomnym wzrokiem. Nie odczuwał już bólu, który towarzyszył mu podczas, gdy kamienny blok miażdżył mu nogę.
    Nie odrywał wzroku z sufitu. Bał się spojrzeć na cokolwiek innego. Nie chciał przeżywać tego drugi raz.
    Doskonale wiedział co się zaraz stanie. Tak jak wtedy, zaraz odwiedzi go lekarz i jego były przełożony.
    Po kilku sekundach drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Do środka weszły dwie spodziewane osoby - lekarz, ubrany w niebieski strój szpitalny, oraz Bart, generał który wręczał mu rozkazy. To właśnie on zlecił mu ostatnią misję.
    Ilay nie musiał nawet na nich spojrzeć, żeby wiedzieć co zaraz zrobią.
    Bart położył mu dłoń na ramieniu.
    - Dobrze się spisałeś żołnierzu - powiedział. Ilay nawet nie drgnął. Generał westchnął. - Ilay... wybacz, gdybym wiedział...
    - Czy ktoś jeszcze przeżył? - Ilay wciąż błądził wzrokiem po suficie.
    - Wiesz... Najważniejsze że... - zaczął żołnierz, ale Ilay mu przerwał.
    - Kto jeszcze przeżył? - powtórzył dobitniej.
    - Nikt - odpowiedział chłodnym głosem generał. Zupełnie tak jak wtedy. - Zostałeś tylko ty.
    Ilay w końcu spojrzał na swojego rozmówcę. Bart był ubrany w zwyczajny garnitur. To było coś nowego, rzadko widuje się go w stroju innym niż wojskowy mundur.
    Ilay utkwił nieprzytomny wzrok w jego twarzy. Mina żołnierza wydawała się być obojętna.
    Lekarz odchrząknął. Pozostała dwójka omal nie zapomniała o jego obecności.
    - Wyjdziesz z tego - oznajmił, zwracając się do pacjenta. - Masz kilka połamanych żeber oraz niegroźną ranę postrzałową w okolicach ramienia, ale ręką będzie sprawna. - Zrobił krótką przerwę. - I pozostaje jeszcze noga...
    Ilay wziął głęboki wdech. Wcześniej obiecał sobie w duchu że tego nie zrobi, ale pokusa była silniejsza. Szybki ruchem zerwał z siebie kołdrę. Jego oczom ukazał się straszny widok. Z jego prawej nogi pozostał tylko niewielki kikut.
    - Nie byliśmy w stanie nic z tym zrobić. Musieliśmy ją amputować, inaczej byś zginął - poinformował doktor.
   Ilay zamarł. Położył głowę z powrotem na poduszce, ciągle patrząc przed siebie.
    Lekarz głośno przęknął ślinę.
    - Przykro mi. - Dodał patrząc na pacjenta. - Już nigdy nie będziesz mógł chodzić.
 
    Ilay obudził się głośno dysząc. Zerwał się do pozycji siedzącej, w której pozostał jeszcze przez kilka sekund. Przetarł oczy, próbując się uspokoić.
    Po chwili spojrzał na swoje nogi. Obie były całe. Z ulgą stwierdził że nadal znajduje się w grze.
    Przejrzał się dookoła. Znajdował się na polanie, na której zasnął uprzedniej nocy. Ocenił że jest około szóstej rano.
     Wstał i szybko schował swoje prowizoryczne posłanie do ekwipunku. Musiał się śpieszyć, jeśli chce dogonić zabójców pierwszego bossa. Nie spodziewał się że jacyś gracze tak szybko go pokonają, a już na pewno nie taką małą grupą. Ilay nie mógł w to uwierzyć; minęły dopiero trzy tygodnie od rozpoczęcia gry, a ludzie już stali się tak silni? Jak tak dalej pójdzie to przejdą grę przed upływem trzech miesięcy. Na to Ilay nie mógł pozwolić. Nie chciał wracać do prawdziwego świata. Nikt tam na niego nie czekał, a tu wciąż miał obie nogi i znów mógł otrzeć się o śmierć. Teraz do pełni szczęścia brakowało mu tylko papierosów.
    Nagle przed nim pojawił się mały prostokąt, skrywający w sobie zapisany świecącymi literami komunikat:

    "Nowa aktualizacja - Papierosy, dostępne w większości sklepów, oraz barów."
  
    - Co jest...? - Ilay rozejrzał się dookoła. Gdy już upewnił się że jest sam i nikt nie robi sobie z niego głupich żartów, uśmiechnął się szeroko. - No to jestem szczęśliwy. - Mruknął sam do siebie, następnie skierował się do najbliższego miasta. 
   
  
  

Masters Of The GameWhere stories live. Discover now