•6•

241 43 53
                                    


Jackson jęknął, przeciągając się po wyjściu z samochodu, którym został przywieziony do domu. Podziękował mężczyźnie, który wniósł jego bagaże do mieszkania i przekręcił klucz w drzwiach. Już chciał usiąść, ale w ostatniej chwili zdecydował, że jednak lepiej będzie, jak od razu pójdzie wziąć prysznic, bo inaczej może w każdej minucie zasnąć. Pomimo przespania większości lotu wciąż był padnięty, jakby nie zamykał oczu od miesiąca, więc nie próbując nawet przesuwać swoich toreb, skierował się do sypialni, skąd wziął rzeczy na przebranie i od razu poszedł do łazienki.

Po około dwudziestu minutach wyszedł, wciąż jeszcze wycierając włosy ręcznikiem, który miał zarzucony na głowę. Kiedy skończył i przewiesił go sobie przez ramię, odsłaniając w końcu swoje pole widzenia, prawie krzyknął.

— Jak długo można brać prysznic, Jackson? — Mark stał oparty o szafkę w korytarzu i patrzył się na niego z dziwną mieszanką rozbawienia i rozczulenia w oczach.

— Jak można na powitanie dawać swojemu chłopakowi zawał? — syknął Jackson, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu i praktycznie od razu ruszył w jego stronę. Zamknął go w ciasnym uścisku, który Mark odwzajemnił.

Młodszy zawsze się zastanawiał, jak on to robił, że ze swoim — nie aż tak drobnym — ciałem chłopakowi za każdym razem udawało się w jakiś sposób wtulić w jego ramiona. Nie było to jednak aż tak ważne, dopóki byli obok i mogli tak idealnie się do siebie dopasować, prawie że sprawiając wrażenie, jakby byli dwoma połówkami jednej całości.

— Jackson?

— Hm?

— Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale, do cholery, ubierz coś na siebie, bo będziesz chory.

— Już się robi, słońce.

Jackson był rozdarty czy tak właściwie żałuje, czy się cieszy, że dał Markowi klucze do swojego mieszkania.

━━━━━

Godzinę później, gdy już coś zjedli, a Jackson był w pełni ubrany, leżeli w łóżku młodszego, bo zmęczenie, które chwilowo udało się odpędzić przez kąpiel i entuzjazm z powodu niespodziewanej wizyty, zdążyło wrócić. Mark leniwie przeczesywał dłonią włosy chłopaka, bo ten częściowo na nim leżał z głową opartą na jego ramieniu i ręką oraz nogą leniwie przez niego przerzuconymi.

— Mam nadzieję, że nigdzie beze mnie nie wyjeżdżasz przez co najmniej trzy tygodnie — mruknął Mark, lekko całując Jacksona w czoło.

— Um... Co do tego... — Młodszy przygryzł wargę, spojrzeniem wręcz wypalając dziurę w pościeli.

— Nie, Jackson, błagam cię. — Mark mocniej przycisnął chłopaka do siebie.

— Kochanie, wiesz, że to nie zależy ode mnie...

— Kiedy?

— Za niecały tydzień.

Jackson poczuł, jak jego serce łamie się na tysiące kawałeczków, kiedy Mark pokiwał głową i chociaż nic nie powiedział, to zmianę jego nastroju można było od razu wyczuć. Młodszy lekko się przesunął i zaczął składać pocałunki na jego szyi, a następnie też szczęce i polikach, dopóki na usta chłopaka nie wrócił uśmiech. Nie było w jego geście nic seksualnego, a raczej sama czułość.

— Czemu nie może być tak zawsze... — mruknął Mark, kiedy Jackson już z powrotem ułożył się, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.

— Bo zachciało nam się kariery — odpowiedział usłużnie Jackson.

— Ale bez niej byśmy się nie spotkali. Ty pewnie byłbyś teraz jakimś super szermierzem, a ja, hm... nie mam zielonego pojęcia, ale na pewno nie wybierałbym się w najbliższym czasie do Hongkongu.

— Nah, i tak byśmy się spotkali. Bratnie dusze zawsze jakoś się znajdą, Markkie — wymamrotał Jackson, będąc już na granicy snu i wywołując ciepły uśmiech swojego chłopaka.

~
czy to w końcu obiecany fluff xd w ogóle, co ja tak szaleję z apdejtami, kurcze. Potem pewnie dla kontrastu dostaniecie hiatus, jak w innych moich pracach

!DISCONTINUED! forever yours [markson]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz