Rozdział X. Przepraszam, hyung!

46 5 0
                                    

[Jimin]

Gdy Yoongi przyniósł wiadomość, że Jongin leci do Chin, udało mi się jedynie wzruszyć ramionami. Dobrze, niech leci, proszę bardzo. Skoro to jest wszystko, co mieliśmy sobie do zaoferowania, to w porządku. Bezwiednie dotykałem swoich oparzeń po kwasie, które jakoś bardziej bolały. Dalej nie potrafiłem żałować, że go wtedy zasłoniłem. I dalej twierdziłem, że zrobiłbym to samo. Serce dalej miałem w strzępach. Nie odbierałem telefonów, ani wiadomości, bo też co właściwie mieliśmy sobie do powiedzenia? Wszystko zostało już wypowiedziane, zamknęliśmy wszystkie sprawy. Teraz trzeba tylko odkręcić cały ten skandal, ale nawet nie miałem siły, żeby porozmawiać o tym z Sejinem.

Sporo o tym wszystkim myślałem. Był środek nocy, a ja nie mogłem spać, bo było mi dziwnie zimno. Brakowało mi ciepła drugiego ciała. Zacisnąłem powieki, kiedy zaczęły się do nich cisnąć łzy. Dlaczego to wszystko się tak skomplikowało? Dlaczego nie mogliśmy być normalnymi ludźmi z normalną pracą i z normalnymi uczuciami? Wtedy by do tego nie doszło, ja nie byłbym poparzony, nie balibyśmy się emocji.

Ale tak nie było i właśnie płaciłem za to, że ośmieliłem się do Kaia przywiązać. Bez niego obok, moje życie było bez sensu.

Wstałem z łóżka i jak w transie podszedłem do okna. Otworzyłem je na oścież i spojrzałem w dół.

To tylko ósme piętro, Jimin – odezwał się dobrze znany głos w mojej głowie. To był ten sam głos, który mi powtarzał jak nieidealny jestem.

Czy chciałem to zrobić? Odbić się od ziemi i w końcu polecieć? Byłem złamany, roztrzaskany, w kawałkach, a jedyny strzęp, który trzymał mój umysł w granicach normalności tak po prostu odszedł. „Kochasz go? – Nie." To było proste. To było normalne. Niezaskakujące. Nie powinno mnie to dotknąć. Czy sam odpowiedziałbym coś innego? Jak bardzo byliśmy zgubieni w skomplikowanym labiryncie uczuć, że tak prosta rzecz mogła jednocześnie być największą trudnością, z jaką przyszło się nam zmierzyć?

Otarłem łzy spływające mi po policzkach i stanąłem na parapecie, nie spuszczając oczu z oddalonego chodnika.

Zrób to, Jimin. Uwolnij tych wszystkich ludzi – miałem wrażenie, że ktoś szepcze mi do ucha. Byłem chory, zatruty rzeczywistością. A bez Kaia się rozpadałem i leciałem prosto w otchłań szaleństwa. Dotknąłem lewą dłonią śladów po kwasie. Jeszcze rok temu byłem względnie zadowolony z życia – osiągnąłem co chciałem, spełniłem swoje marzenie. Czy naprawdę tak wiele się zmieniło? Dlaczego teraz stałem na parapecie, chcąc wyskoczyć z ósmego piętra? Odpowiedź była aż nazbyt prosta – bo moje największe szczęście odeszło. Czułem się, jakby ktoś pokazał mi raj tylko po to, by go spalić na moich oczach.

-Jimin! – usłyszałem czyjś krzyk, a zaraz potem ktoś mnie chwycił mocno w pasie i siłą ściągnął z parapetu.

-Proszę, zostaw mnie! – wyrywałem się przez chwilę, chciałem tam wrócić, chciałem wyskoczyć, chciałem roztrzaskać swoje ciało, tak jak miałem roztrzaskaną duszę. Ale Kookie, bo to on mnie nakrył, trzymał mnie mocno, a miał zdecydowanie więcej siły ode mnie. Wtulił moje ciało w siebie, a ja dopiero po dłuższej chwili zacisnąłem dłonie na jego koszulce i wcisnąłem w nią twarz, mocząc ją łzami.

-Już dobrze, Jimin – wychrypiał cicho. – Już w porządku.

W porządku? Wszystko było nie w porządku. Gdzie jest Jongin? Myślisz, Kookie, że może spać spokojnie po tym wszystkim? Może męczą go koszmary? I choć ramiona Kookiego były silne i mocne, to nie dawały mi ukojenia, bo nie były tymi ramionami, których tak bardzo potrzebowałem. Kookie, wyrzuć mnie przez to okno.

Trzecia Wojna FandomowaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora