Rozdział 27

3.6K 121 5
                                    

  Obudziłam się o 5, nie mogłam leżeć i cały czas kręciłam się z boku na bok. Stwierdziłam, że muszę przestać myśleć o tym wszystkim i poszłam założyć swój strój do biegania. Tradycyjnie szorty i koszulka Nike. Szybko założyłam buty i łapiąc telefon z słuchawkami zbiegłam cicho po schodach, a już po chwili biegłam wzdłuż drzew przy drodze.

Ulice były puste a słońce delikatnie przebijało miedzy gałęziami. Nie zwracałam uwagi na wszystko dookoła, mijałam pojedyncze samochody i coraz bardziej znajome mi domy. Nagle w słuchawkach usłyszałam piosenkę, która była moją ulubioną, słuchałam jej przygotowując się na spotkanie z Bradem.

Wszystkie wspomnienia zaczynają do mnie wracać, każdy moment z nim, ta noc…

Nie zauważyłam nawet kiedy po policzkach zaczynają spływać mi łzy i  znacznie przyspieszyłam, nic się nie liczyło, chciałam być sama z daleka od tego. Nie zwracałam uwagi na trąbiące samochody, po prostu biegłam przed siebie. 
Zbiegłam z jednej z parkowych alejek i oparłam się o jedno z drzew w głębi parku. Zsunęłam się na trawę i schowałam twarz w dłoniach, chciałam krzyczeć.

Dlaczego, kiedy czuję, że komuś na mnie zależy i to okazuje wszystko musi się spieprzyć… Czy ja nie mogę chociaż chwilę być szczęśliwa?

Chciałam wstać, ale nie mogłam powstrzymać łez, nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu – od razu podskoczyłam, nie trzeba mi było dwa razy powtarzać.

Jednym ruchem wyrwałam słuchawki z uszu i wykonałam mój typowy odruch obronny nogą.

-Jezus Maria ! Spokojnie, chcesz żebym na zawał zszedł!?

-To nie Jezus, to … Hope – na myśl od razu przychodzi tekst mojej rodziny z Polski ,,To nie Jezus to Bożena…” na co humor lekko mi się poprawia. 

-Ok, jestem Alexander, może być Alex – podniosłam oczy na jego osobę i zobaczyłam piękne roztrzepane od biegania ciemne blond, prawie brązowe włosy i  rząd pięknych śnieżnobiałych zębów w lekkim uśmiechu. Idealnie zbudowane ciało i tak cudownie zarysowane mięśnie ramion…

-Hej, przepraszam, to po prostu… nieważne

-Co się stało? Dlaczego ty płaczesz?

-Nieważne, to prywatna sprawa.

-Rozumiem, ale nienawidzę kiedy dziewczyna płacze, zabiłbym każdego kto się do tego przyczynia… Jest 5,30 co robisz tu tak wcześnie?

-Po prostu nie mogłam spać, bieganie pomaga mi się uspokoić. 

-No właśnie widzę jak się uspokoiłaś… Chodźmy na kawę i może jakieś śniadanie. 

-Naprawdę nie trzeba, powinnam już wracać do domu. 

-No nie daj się prosić… Okej, zrobimy tak, dzisiaj chwilę razem pobiegamy, a na śniadanie kiedyś jeszcze znajdziemy okazję. – puścił mi oczko i ten piękny uśmiech. 

-No dobra na to mogę się zgodzić.– skierowaliśmy się w stronę najbliższej alejki.

Park był jeszcze pusty, dosłownie my i może dwójka innych biegających. Po jakichś 20 minutach usiedliśmy na ławce i już mieliśmy wymienić się numerami, kiedy przypomniałam sobie o moim zakazie rozpowszechniania numeru, więc skończyło się na znajomych w serwisie internetowym.

-Odprowadzę cię. 

-Naprawdę nie musisz, mieszkam blisko

-Jesteś tego pewna?

-Tak, już dziś wystarczająco mi poprawiłeś humor.

-To w takim razie mam nadzieję do zobaczenia. – podszedł i mnie przytulił, a ja dosłownie osłupiała lekko odwzajemniłam gest. 

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz