Rozdział 72

1.9K 91 16
                                    

Właśnie stoję przed lustrem i poprawiam czarną sukienkę. Zaraz jadę z mamą na pogrzeb Thomasa. Z tatą coraz lepiej, niedługo wyjdzie ze szpitala, wszystko udało się tak jak powinno. O Bradzie nie słyszałam już ani słowa. Babcia z Polski przyleciała, żeby nam pomagać, mama Kate też chwilowo u nas mieszka. Dogaduję się, jakby faktycznie była moją rodziną. Ostatnie dwa dni nie ruszałam się z łóżka, dziewczyny robiły wszystko, żeby jakoś pomóc, ale wyglądam jak cień dawnej siebie. Chyba nawet schudłam lekko, praktycznie nic nie jadłam.

Zarzuciłam na ramiona cieniutką narzutkę, żeby nie świecić gołymi ramionami na takim spotkaniu. Wzięłam torebkę, w której schowałam chusteczki i poprawiłam włosy. Związałam luźnego, niskiego kucyka, a o makijaż jakoś nie dbałam, tusz mi wystarczy i tak pewnie spłynie.

Tata kiedy dowiedział się o wszystkim, postanowił dołożyć trochę od siebie do organizacji pogrzebu. Wszyscy spotkamy się, żeby go pożegnać. Najbardziej boli mnie to, że ani ja ani rodzice nie mogliśmy pożegnać tak Bradleya…

Biorę głęboki wdech i schodzę na dół przytrzymując się poręczy. Jest środek wakacji, cieszę się, że idę na studia bo mam miesiąc więcej wolnego, ale na razie chcę wszystko rzucić i zamknąć się w moich czterech ścianach. Żadne plany nie mają bez niego już sensu.

-Gotowa?

-Mhm, jedźmy.

Wsiadłam do samochodu i zapięłam pas. Pogoda była dziś wyjątkowo dziwna, całe niebo było zaszyte chmurami, jakby zaraz miał z nich lunąć deszcz.

Zatrzymałyśmy się jeszcze pod kwiaciarnią, żeby odebrać zamówiony wieniec od moich rodziców. Kupiłam przy okazji duży bukiet od siebie. Weszłam jeszcze do apteki tuż obok kupić coś na ból głowy, bo zapomniałam wziąć przed wyjściem z domu.

-Hope, wiem że nie masz nawet do tego głowy, ale dowiedziałam się wieczorem, że dziś wypisują malutką. Po południu będę mogła zabra ją do domu.

-Przepraszam…

-Słucham?

-Jestem beznadziejną córką. Wiem, że tego po mnie nie widać, ale naprawdę się cieszę, że wszystko z nią w porządku. Nie mogłam się doczekać aż będzie z nami w komplecie. – spojrzałam w jej stronę i postarałam się uśmiechnąć jak najbardziej szczerze.

-Nawet tak nie myśl… Nie wyobrażałam sobie nawet, że będę mieć tak cudowną córkę. Nie zamieniłabym cię na nikogo innego. Wiesz, że kocham cię jak swoje dziecko, zresztą co ja gadam, ty jesteś moim dzieckiem. Masz teraz za dużo stresu i ja to doskonale rozumiem. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć w każdej chwili.

Przytuliłam się do niej i zaraz ruszyłyśmy z parkingu. Zostawiłyśmy samochód niedaleko kaplicy i zabrałyśmy kwiaty z samochodu. Dużo ludzi szło w tym samym kierunku co my, większość kojarzę ze szkoły. Był świetnym chłopakiem, wiele osób go lubiło. Nie wiem, czy był ktokolwiek kto miał coś przeciwko niemu.

Doszłyśmy pod kaplicę, gdzie był naprawdę spory tłum przed wejściem. Przeszłyśmy do drzwi, gdzie w środku byli jego najbliżsi. Przywitałyśmy się z jego rodzicami i usiadłam obok dziewczyn, a mama przy rodzicach Brada. Uroczystość się zaczęła, wszystko było naprawdę piękne. Teraz był czas, gdzie kilka osób chciało wygłosić krótkie przemówienia. Pierwszy był kapitan drużyny hokejowej, gdzie Thomas grał na wysokiej pozycji. Mówił o nim jak o własnym bracie, wiem, że się przyjaźnili. Coraz bardziej czułam napływające mi pod powieki łzy. Każde jego słowo szło prosto z serca i można to było od razu wyczuć.

Kolejną osobą, która stanęła do przemowy był nasz Chris. Postanowiliśmy wszyscy, że to on powinien go pożegnać w imieniu nas wszystkich. Dziewczyny naprawdę nie miały na to siły, a z chłopaków, którzy zostali to z nim przyjaźnił się najdłużej.

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Where stories live. Discover now