Rozdział 54

2.1K 82 9
                                    

Stanął przede mną w naciągniętych na szybko jeansach i zarzuconej koszuli, tak że było widać mu wyrzeźbione mięśnie brzucha i klaty. Muszę przyznać, że jest nieźle. Cholera jest bardzo dobrze… W każdym razie odwróciłam się i spojrzałam na jego twarz, gdzie malował się teraz cień uśmieszku.

-Cześć Brad, ciebie też tak miło widzieć!

-Coś się...?

-Moglibyście się pieprzyć trochę ciszej?

-Oj no wyluzuj trochę… Myślałem, że masz od tego Adama, ale chyba coś nie do końca skuteczny. – kącik pojechał mu w górę, a ja skarciłam go spojrzeniem, wydaje mi się, że jest dość wstawiony, więc dyskusja z nim nie ma większego sensu

-Żebyś wiedział że mam, ale Kate przyjechała odpocząć, a nie słuchać waszych odgłosów…

-Oj skarbie, kocham Emily, ona kocha mnie, a to że mogłaś być na jej miejscu to już przeszłość.

-Brad, mam cię w dupie, więc.

-Gdybyś mnie tam miała, to nie byłabyś teraz taka sztywna. – odparł w szerokim uśmiecham, ale nie zwróciłam na to uwagi, muszę być stanowcza. A przynajmniej spróbować taka być.

-Cholera nie przerywaj mi!

-Sama widzisz…  Potrzebujesz czegoś więcej.

-Tak, a ty mózgu potrzebujesz… Bądźcie ciszej, tylko tyle chcemy.

-Kochanie, kto to, czemu nie ma cię tak długo? – usłyszałam głos zza jego pleców.

-To tylko obsługa, nikt ważny. – Obrócił się z tym swoim cwanym uśmieszkiem i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Cham, po prostu cham.

Myślałam, że oleje moją prośbę, ale na całe szczęście się uciszyli. Chyba, że jeszcze bardziej zacieśnił swoje relacje z kieliszkiem i padł całkiem. Wcale bym się nie zdziwiła.

Opowiedziałam Kate o moim jakże miłym spotkanku, a później wróciłam do swojego pokoju i ułożyłam się wygodnie w łóżku. Już miałam odłożyć telefon, kiedy zadzwonił mój chłopak. Porozmawialiśmy chwilę, oszczędziłam mu opowieści o sąsiadach z pokoju obok.

Zamknęłam oczy i starałam się zasnąć, ale piękną ciszę przerwało mi nic innego jak ich ponowne odgłosy…

-Cholera jasna!

Walnęłam pięścią w ścianę kilka razy, a później przywaliłam głowę dwoma poduszkami i ze wszystkich sił starałam się pogrążyć we śnie. Po jakimś czasie moich starać, w końcu się udało.

Obudziłam się o 9 i zeszłam z mamą na śniadanie. Jedzenie tutaj to po prostu bajka… Stwierdziłam, że nie będę się malować, bo za chwilę idę do sauny, więc nie ma to za dużego sensu. Akurat wtedy na salę weszli Brad z narzeczoną. Nawet bez makijażu wygląda ślicznie, nieskazitelna cera i piękne rzęsy, idealne usta, eh. Dobra, skromnością nie grzeszę, też jestem ładna i tego nie ukrywam. Wiem, że wiele osób mi zazdrości urody, figury, życia, więc doceniam to co życie mi dało.

-Dzień dobry pani Kate, cześć Hope. -Odpowiedziałam z uśmiechem i czekałam aż nas ominą.

-Brad, miło was widzieć, może się przysiądziecie, zapraszamy. Prawda Hope?

Myślałam, że wypalę dziurę w jej twarzy wzrokiem, ale jedynie ładnie się do mnie uśmiechała, więc zaufałam jej i pokiwałam twierdząco głową.

-Chętnie, tylko załatwimy śniadanie i zaraz się przysiądziemy.

Poszli, a ja mało nie wyplułam kanapki, którą jadłam.

Never lose hope.../ZAKOŃCZONE/Where stories live. Discover now