Rozdział 20

1.3K 102 39
                                    

Podnieśli mnie delikatnie i wpakowali do wozu. Przez cały ten czas nie straciłam do końca przytomności. Mniej więcej zdawałam sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół. Czułam się aczkolwiek zbyt słabo by otworzyć nawet oczy, w dodatku bolała mnie głowa, znajdywała się na niej świeża rana, nie wiem jeszcze jak wielka.

Pojazd zatrzymał się. Zaledwie parę sekund później poczułam jak mnie przenoszą. Zapewne wieźli mnie na szpitalnym łóżku do odpowiedniej sali.

Czułam, że robili to dosyć prędko, pod wpływem tego delikatnie kołysałam się na łóżu.
Promieniujący ból w prawej ręce dawał o sobie znać.

W pewnym momencie zatrzymali szpitalne łoże. Teraz chyba znajdowałam się w jakiejś sali, w oczy raziło mnie wiosenne ładne słońce, które przebijało się przez szpitalne szyby, dodając blasku ponuremu miejscu.

Czułam jak opryskiwali czymś moją ranę, było to bardzo chłodne. Bardzo słaba, wzdrygnęłam się nieco. Moje powieki nadal pozostały nierozwarte.

* * *

...Piip...Piip...Piip...Piii...

 — Marinette? Mari? — usłyszałam czuły i zatroskany głos mojej mamy.

Powoli otworzyłam oczy. Ściany wokół mnie obdarowane były żółtą barwą. Zauważyłam, że oczy mamy były trochę czerwonawe.

— Mamo?  — mruknęłam zachrypniętym głosem, po czym rozejrzałam się wokół.

— Nie martw się, będzie dobrze kochana. — powiedziała, ale jakimś takim słabym głosem.

Powoli, z ostrożnością złapałam się za głowę. Gdy przejechałam po czole palcami, znajdowało się na nim coś przypominającego duży bandaż. Moje serce ożywiło się w piersi, gdy uprzytomniłam sobie całe ostatnie zdarzenie, z powodu którego tu trafiłam. Oczy zaokrągliły mi się znacznie. Zaczęłam niespokojnie oddychać.

Adrien całował Chloe.

Uciekłam.

Pobiegł za mną.

Wrzask Nicholasa.

Pchnięcie i ten... pisk opon

Upadek...

— Gdzie Nicholas?  — zapytałam pełna zmartwienia i przerażenia.

— Siedzi w korytarzu. To on wezwał pogotowie. — z oka mamy spłynęła samotna łza.

Jej smutny wyraz twarzy wprawiał mnie w zakłopotanie. Chociaż rozumiem ją... Każdy martwił by się o swoje dziecko. Chyba nie stało się... Coś jeszcze o czym nie wiem... Napływały mnie takie niepewne myśli, nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że stało się coś jeszcze. Jejku, co z Nicholasem?

Przełknęłam ślinę.

— Nic mu nie jest?  — spytałam ze zmartwieniem. — Jest cały? Jak się czuje?

— Nie, nie, spokojnie. Jest cały. — uśmiechnęła się, jednak za jej uśmiechem było coś ukryte.
Coś z żalem. Czułam to. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo przytłaczająca jest ta wiadomość...

—  Mamo? — spojrzałam na nią badawczo. — Co...ś się... O co chodzi? - wykrztusiłam.

Westchnęła ciężko.

— Córeczko...  — nabrała powietrza w płucach. Przez to napięcie i jej niepewne wdechy, bałam się co zaraz może paść z jej ust. Nie zdawałam sobie sprawy do czego zmierza ta wypowiedź. — ...Adrien... Prawdopodobnie uratował ci życie. W ostatniej chwili pchnął cię, dzięki czemu uniknęłaś mocnego zderzenia z pojazdem. — przetarła łzę.

Żałuję || MiraculousWhere stories live. Discover now