Miała rację

8 2 5
                                    

            Magdalena wprowadziła dziewczynę do pokoiku, poprosiła o cierpliwość - zaraz miała wrócić przeprowadzić wywiad. Szarowłosa bawiła się kosmykiem i obserwowała białe, jasne pomieszczenie z ogromnym lustrem.

- Zaraz zobaczysz, że prawdę ci powiedziałam wczoraj – rzuciła Katarzyna do Semiego na tyle cicho, by nikt poza nim jej nie usłyszał. Oboje stali po drugiej stronie lustra weneckiego, obserwując siedzącą przy stoliku dziewczynę.

- Jak? – Semi również zadbał o to, by tylko oni wiedzieli, że rozmawiają.

- Wyciągnęliśmy ze słoika jedną pijawkę.

Zacisnął zęby.

- Chcesz, żeby zginęła?

- Na twoim miejscu nie żałowałabym pijawek.

- Skończ. Nie dam wam jej zabić, to jest nasz ciężko zdobyty wytrych.

- Istotnie, tak bardzo boisz się prawdy, że sam siebie okłamujesz... Nawet do mnie dociera, że nie widzisz w niej tylko wytrycha. Ona nie zginie. Mogę się z tobą założyć o złotą kulę, że to pijawka nie przeżyje tego spotkania.

Prychnął. Odrobinę za głośno.

- Co tam mamroczecie? – Lars stanął za nimi, pomiędzy ich ramionami. W ciemnym pomieszczeniu nie widział zaciśniętych ust Katarzyny ani podenerwowania kumpla.

- Tłumaczę Semiemu, na czym będzie polegało badanie. – stwierdziła laborantka.

- A my nie możemy wiedzieć?

- Myślałam, że Magda już wam wyjaśniła... Ech. Nie lubię się powtarzać, sami zobaczycie.

Chwilę po tym, jak zapadło milczenie, jedne z drzwi prowadzących do pokoiku zostały dosłownie wyrwane i oczom Amalii ukazał się biały, rosły, dyszący potwór z mackami zamiast ust. Wbrew oczekiwaniom Semiego, Larsa i Carla, dziewczyna nawet nie krzyknęła. Zeszła powoli z krzesła, wpatrując się uważnie w gościa, usiadła na podłodze jak pies, czekała. Pijawka obserwowała małą przez pewien czas, po czym prychnęła i, bez zbędnych czułości, rzuciła się w jej stronę. Amalija odskoczyła, odsłaniając szczuplutkie nogi, w tamtej chwili znaczone zarysami mięśni. Mignęła tuż przed szybą z niewiarygodną szybkością, w mgnieniu oka znalazła się za pijawką. Zanim ociężała istota zdążyła się obrócić, dziewczyna wymierzyła silny, ostry cios między łopatki. Zaraz potem odbiła się od stwora, aby go przewrócić i oddalić się. Wylądowała miękko przy pustej framudze. Pijawka, rozwścieczona popchnięciem, ryknęła, wykonała niezgrabny odróbt, ruszyła na małą. Błysnęły czyjeś szpony, biały stwór pod wpływem silnego uderzenia upadł na podłogę, krusząc kafelki. Amalija, siedząc na potworze, ryknęła mu przeciągle, cienko w pysk, obnażając okazałe, potężne zębiska. Pijawka rozumiała język mutantów, choć nie zamierzała być posłuszna. Chciała zdzielić napastnika potężną łapą, lecz Amalii już nie było. Mała chwyciła stół i wbiła go kantem w brzuch pijawki. Krew nieokreślonego koloru o galaretowatej strukturze bryzgnęła na ściany, szybę, drzwi, posadzkę, sufit. Głowa potwora wydała ostatni ryk, opadła. Katarzyna miała rację.

- Co o tym sądzisz? – zapytała cicho Semiego. Mężczyzna milczał.

Wyszedł z pomieszczenia jako pierwszy. Nie miał ochoty więcej patrzeć. W głowie huczało mu tylko jedno zdanie: „Katarzyna miała rację". Bał się. Bardzo się bał. Błysnęło świeże wspomnienie białych, lśniących zębów. Spod skóry mężczyzny na policzkach wyłoniły się zarysy mięśni. Dotarło do niego, że mieszkał z tą istotą, że dawał jej jeść, że patrzył jak czesała włosy, pił herbatę którą zrobiła i jadł obiady ugotowane przez nią. Nie... Nie przez „nią". Przez „tego potwora". Takich, jak ona, się zarzyna. Nie po prostu zabija, tylko strzela z jak najmniejszej odległości, by mieć pewność, iż łeb rozpryśnie się na wszystkie strony świata. Takich, jak ona, bije się i kopie, aż stracą przytomność i, jeśli ma się siłę, wrzuca w anomalie, żeby wiedzieć, że nie wstaną. Takich, jak ona, się nie karmi, nie ubiera, nie przytula.

Rozglądnął się. Był na korytarzu sam. Z całej siły zamachnął się, wymierzył cios ścianie – najpierw jeden, następnie drugi, wyobrażając sobie, że celuje w przeklętą Strefę.

Dyszał. Ciężko, chciwie łapał powietrze, charcząc cicho co jakiś czas. Bał się, choć już trochę mniej. Świadomość, że oto sprawdziła się prognoza laborantek, docierała do niego pomału. Wiedział: ta obco brzmiąca kobieta miała rację nie tylko co do tego, kim jest Amalija. Wiedział także, że nie patrzy na nią jak stalker na ofiarę, którą wrzuca się do wyżymaczki.

- Co tu się stało?! – wrzasnęła Magdalena, wchodząc do salki, w której na podłodze siedziała dziewczyna.

- On... On mnie zaatakował... - jęknęła, unosząc wzrok.

Laborantka milczała. Taki był plan. Miała odezwać się dopiero po chwili.

- Czy... Czy ktoś ci pomógł...?

Amalija szlochnęła. Pokręciła zamaszyście spuszczoną głową.

- Wsadzicie mnie do słoika, prawda...? – jej głos stał się naprawdę płaczliwy.

Magdalena odczekała jeszcze parę sekund. Wiedziała, że nikt o niczym się nie dowie: osobiście dopilnowała wyłączenia kamer. To znaczy ich „awarii". Z dźwiękoszczelnego pomieszczenia nie miały prawa wydobyć się nawet ryki mutantów. Za kilka minut nie będzie śladu.

- Nie, nie bój się. Tak się zdarza... - skomentowała martwego mutanta, jakby przypadki ucieczek ze słojów miały miejsce co najmniej raz w tygodniu. - Mieliśmy tylko wykonać ci badania, a w Instytucie trzymamy się powierzonych zadań. Nie dopuścimy do twojej krzywdy; Nie zrobimy nic ponad to, co leży w naszym obowiązku.

Dziewczyna uniosła głowę, po czym pokornie pozwoliła zabrać się Magdalenie do innego gabinetu.

"Wytrych"Where stories live. Discover now