Babcia

4 2 0
                                    

            Pokoik wystrojony został naprawdę przytulnie - nie czuć było, że stanowił część Instytutu. Na podłogach ścielały się puchate, miękkie, czyste dywany z frędzlami; Ściany otulone tapetami w jasnych, niemęczących oczu kolorach; Sosnowa szafa, sosnowe łóżko, sosnowy stolik i ogromny fotel po jednej jego stronie, i drugi fotel, wiklinowy, bujany, po drugiej. W tym bujanym siedziała, pochylona nad książką starsza, siwowłosa kobieta.

- Pani Guto – spokojnym głosem ciszę przerwała Magdalena. – Ma pani gościa.

Staruszka obejrzała się w stronę drzwi. - Ma pani gościa – powtórzyła Magdalena głośniej, lecz nadal delikatnie. – Mówiłam pani o niej wczoraj.

- Pamiętam – jej głos był miękki, przyjemny, matczyny. Wstała, nie bez trudu. Odłożyła książkę, po czym ruszyła powolnym krokiem w stronę laborantki.

- Pokaż mi tę dziecinkę.

Magdalena przesunęła się w bok i oczom Guty ukazała się szarowłosa, szczupła Amalija. Długo patrzyły na siebie.

- Zostawiam panie. W razie gdyby czegoś było trzeba, proszę powiadomić.

Zdały się nie usłyszeć. Magdalena wyszła.

Guta lekko uśmiechnęła się. Dziewczyna odpowiedziała szerszym wyrazem radości.

- Jesteś zupełnie podobna do Olgierda – stwierdziła Guta miło. – Czy twoja mama...

Amalija przełknęła ślinę.

- Wiem tylko, że żyje ciocia Mariszka i pani...

Uśmiech Guty przybrał na sile.

- Skoro Mariszka jest dla ciebie ciocią, pozwól mi być twoją babcią.

Szarowłosej z zaskoczenia mina widocznie zrzedła, zaraz jednak kosmyki zafalowały od ochoczego kiwania głową.

- Usiądziesz? Niech nam zrobią herbaty.

- Bardzo chętnie, lubię herbatę.

Usiadły przy stoliku – Guta w bujanym fotelu, Amalija naprzeciw, prawie się w niego zapadła.

- Malutka jesteś – zauważyła staruszka. – Olgierd też taki był. Choć nie był w zasadzie moim synem...

- Jak to?

Guta sięgnęła po pilota z wieloma kolorowymi guzikami i nacisnęła jeden z nich.

- Adoptowałam go, kiedy miał trzy latka. Powiedz... Czy twoja mama była dla niego dobra?

- Dużo chorowałam za dziecka, więc nie wiem, jakie relacje były w rodzinie... Wiem, że była śliczna i ciągle się uśmiechała i ciągle chodziła niewyspana.

Guta chłonęła małą wzrokiem. Mimo, że nie była z nią spokrewniona biologicznie, czuła z nią pewną więź. Widziała w niej słodką część zdrowego syna. Przypominała sobie, patrząc na uroczą twarzyczkę szarowłosej najpierw pierwsze dni małego Olgierda w domu, to jak się adaptował do nowego otoczenia, jego pierwszy dzień w szkole. Gdzie oni by Mariszkę posłali... Dzieciaki by biedaczkę chyba zamęczyły, a przecież kiedy już pojawił się Olgierd, Mariszka ledwo co rozumiała i mało reagowała... Strefa ją wołała. Gdy jej przybrany brat szedł do trzeciej klasy, trudno było nawet ją umyć. Pamiętała: Red nie miał wtedy już siły, często pił z nerwów, choć nadal się starał. Opieka nad domem stała się łatwiejsza, bo również Olgierd pomagał im, jak mógł. Młody wykazywał zadziwiającą empatię wobec obcej mu przecież Mariszki. Ta miewała napady agresji, ile razy znaczyła skórę matki sińcami i krwawymi szramami... Olgierd podczas takich napadów starał się opanować siostrę, najczęściej obejmował ją i wtulał się w futro. Działało niemal od razu usypiająco. Guta pamiętała, jak Olgierd kładł się z Mariszką do łóżeczka, by spokojnie zasnęła, lecz kobieta kazała mu potem przychodzić do siebie z obawy, że mała mogła mu coś zrobić przez sen. Dziwnym było dla niej, że nigdy nie podniosła łapki na brata. Zapewne wynikało to z braku strachu Olgierda przed dziewczynką. Guta czasem widocznie okazywała, że nie jest jej łatwo być przy Mariszce, Red tak samo. Ile razy znikał za drzwiami sypialni z butelką, albo i kilkoma...

- Babciu...?

Zamrugała.

- Zamyśliłam się, przepraszam. – po chwili milczenia uznała, że Amalija uznałaby za ciekawe historie sprzed lat, więc dodała: - Wspominałam, jak to było z nami, Shoehart'ami...

- A jak było?

- Ciekawie... Oj, ciekawie...

"Wytrych"Where stories live. Discover now