Dzień z życia żony stalkera

7 2 6
                                    

            Wszedł do domu zupełnie wykończony. Rzucił torbę na podłogę, przystąpił do rozwiązywania sznurowadeł. Usłyszał znajome kroki. Wyprostował się, by spojrzeć na niewyspaną twarz Guty. Zmęczenie nieco odpuściło. Uśmiechnął się z wysiłkiem.

- Nie przywitasz się? – zapytał słabo.

Milczała. Nie chciała, by widział siniaki na przedramionach, ramionach, szyi i karku, a w świetle, w którym stała, nie miał szans ich dojrzeć.

- Cieszę się, że już jesteś. – wychrypiała i natychmiast odchrząknęła.

- Tylko tyle...? Nie widzieliśmy się cztery miesiące...

Cisza.

- Znowu ci to zrobiła, prawda...?

Nie odpowiedziała. Miała świadomość, że kiedy do Reda dotrze, dlaczego stoi z daleka, wścieknie się i może pójdzie pić, może najpierw zje, a może – bo tak też bywało – zaciągnie ją do łóżka i uspokoją się, pieszcząc wzajemnie swoje rany i stłuczenia podeszłe krwią. Brakowało jednak pewności, który scenariusz się spełni. Wolała o niczym nie mówić.

- Guto, proszę... Powiedz...

Pokręciła głową, zacisnęła wargi.

Chciał ją przytulić, lecz zanim zdążył, z pokoju wybiegł Olgierd.

- Tata! – wrzasnął radośnie i przybiegł, o mało nie potykając się o własne nogawki.

- Dopiero co je podwinęłam... - mruknęła Guta.

Red uściskał małego na tyle, na ile miał siłę, wziął go na ręce.

- Mariszka zasnęła – oznajmił chłopiec i położył palec na ustach, choć sam dopiero co krzyknął.

- To dobrze – rzuciła Guta i weszła do kuchni. Red, wciąż trzymając Olgierda, usiadł przy stole.

- No, jak tam, pracusiu? – zagaił, głaszcząc syna po główce.

- Dobrze, dzisiaj mojej koleżance wypadł na lekcji ząb i wszyscy bardzo się przestraszyli, a pani kazała jej iść do higienistki, tylko jej nie było, i powiedziałem, że zgodnie ze zdrowym zachowaniem organizmu za kilka minut powinien zrobić się skrzep, bo mnie tak uczyłeś, więc nie ma co panikować. No i usiadłem z nią w ławce, bo pani mnie poprosiła i czasami ją głaskałem po włosach, bo się bała po tym zębie. Miała strasznie gorącą głowę! Może ten ząb odblokował jakiś rezerwuar ciepła?

Guta postawiła przed Redem talerz z zupą.

- Ja też mogę? – zainteresował się Olgierd.

- Tak, usiądź obok.

- Nie, zjemy razem. – Red machnął ręką. Nie był wybitnie głodny. – Raz ty, raz ja. Dobra?

- Dobra!

Jedli we dwóch, a Guta stała, oparta o blat. Patrzyła na nich znad kubka z kawą, masując szyję tak, by nikt tego nie widział.

Po raz pierwszy, odkąd znowu złapano Reda, położyli się razem. Guta, umęczona od góry do dołu, z ulgą ułożyła głowę na ramieniu męża.

- Wreszcie jesteś – szepnęła nieśmiało.

- Czemu miałoby mnie nie być? – zapytał podobnie cicho, przyciskając kobietę do siebie silnym ramieniem.

- Długo cię nie było...

- Mogłem bardziej uważać...

- Mogłeś.

- Guto...?

- Jestem zmęczona.

- Ja też.

Jakiś czas leżeli w milczeniu. Red objął żonę mocniej, ucałował w czoło.

- Guto... - zabrzmiał inaczej, miękko, ciszej.

- Jestem zmęczona...

- Bądź dzisiaj ze mną.

- Czy ty masz serce? Nie masz pojęcia, co przechodziłam, gdy cię nie było.

- Nie mam pojęcia – przyznał ciężko.

Cisza, jaka nastała, rozrywała uszy i zapierała dech. Red, chcący uspokoić żonę po tak długiej rozłące, przytulił ją jeszcze bardziej do siebie.

- Chciałbym ci to wynagrodzić – rzekł powoli, głucho.

Guta w milczeniu odwróciła się do niego plecami.

Położył ogromną, ciepłą dłoń na jej ramieniu, ścisnął lekko. Tak bardzo pragnął, aby nie czuła się sama... Zamysł przyniósł oczekiwany skutek: kobieta ospale ułożyła się przodem do niego.

- Nie chcę cię wykorzystywać – rzekła powoli, gładząc męża po zarośniętym policzku.

- Ale ja chcę wykorzystać dobry moment, aby z tobą być możliwie najbardziej.

A potem przeszli do pocałunków; od nich do westchnień, w końcu do pełnej radości ze zbliżenia.

Szykowała Olgierdowi kanapki do szkoły, gdy usłyszała syczenie. Przypomniała sobie, jak kiedyś coś podobnego zwróciło jej uwagę... Zimny pot wystąpił na plecy.

Odwróciła się najbardziej naturalnie, jak była w stanie. Mariszka wyglądała zza framugi, złowrogo błyszczały jej oczka.

- Córciu, kochanie... - zaczęła Guta łagodnie, starając się panować nad strachem. – Już wstałaś? Chciałabyś zjeść?

Kobieta twardo stała przy blacie. Mutantka poruszyła się, wciąż sycząc.

- Chodź, usiądź. Zrobię ci kanapkę, bo i tak robię Olgier...

Paszczka rozwarła się, ukazując lśniące kiełki. Dom przeszył niski wrzask.

Red zerwał się na równe nogi. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że trzaski i piski, jakie słyszy, dochodzą z kuchni. Wybiegł z sypialni, prawie wpadł na syna biegnącego korytarzem.

- Nie wchodź tam! – zabronił Red, lecz dziecko nie posłuchało. Wpadło do kuchni i zręczne pochwyciło szalejącą Mariszkę, akurat wyrzucającą naczynia z szafki na oślep, w dodatku szczerzącą się paskudnie do matki. Guta siedziała w kącie i szlochała. Red nie wiedział, czy najpierw pomóc opanowywać córkę, czy uspokoić żonę. Widząc, że Olgierd sobie radzi, przypadł do Guty. Począł wyrzucać z siebie ciężkim szeptem słowa mające przynieść kobiecie ulgę, objął ją i głaskał. Nie potrafiła jednak skupić się na tym. Drżące palce zacisnęła na koszulce męża. Wtuliła się w niego, cała roztrzęsiona.

Przez ostatnie tygodnie, jakie Red spędził w więzieniu, takie sceny wplatały się stopniowo w codzienność. Początkowo napady agresji Mariszki szokowały Gutę. Pytała o psychologów znajomych, których adresy zapisane w wysłużonym notesie z czasów studiów okazywały się aktualne; potajemnie rozmawiała o tym z nauczycielami biologii w szkole Olgierda, dzięki czemu została kiedyś zaproszona na rozmowę z doktorami z Instytutu. Młodszy z nich naciskał, chciał zabrać dziewczynkę na badania, oferując niemałą sumę. Starszy zaś więcej słuchał Guty, a gdy ten młodszy wyszedł za potrzebą, odprawił Gutę, mówiąc: „Niech pani po prostu się nią opiekuje i ją kocha. Ona potrzebuje tego bardziej, a terapii genowej za darmo nikt małej nie zrobi. Nie wiem nawet, czy pani >mądry< mąż byłby w stanie wynieść tyle ze Strefy, by opłacić takie leczenie". Guta przestraszyła się, lecz nie zdążyła przeanalizować wszystkich swoich słów, bo doktor dodał: „Ja widzę, że pani się zmieszała, i nie dziwi mnie to. Widziałem w swoim życiu wiele przypadków i umiem poznać, które pochodzą ze >strefowego nasienia<". Po tych słowach pospieszył ją, by wyszła, zanim młodszy wróci. Wyszła więc, a potem usiadła na schodach i się rozpłakała.

Przyszła do pustego domu, otworzyła lodówkę, wyjęła butelkę zaczętą parę dni wcześniej, i po prostu się upiła.

&quot;Wytrych&quot;Where stories live. Discover now