rozdział 6

0 0 0
                                    

Kolejny dzień. Noc była spokojna co mnie bardzo ucieszyło bo mogłam się wyspać.
- Dzień dobry słońce. Wszedł Kaj do mojego pokoju.
- A Ty co tak wcześnie ?
Odparłam
- spać nie mogłem więc przyszedłem raniutko.
Już to widzę jak on spać nie mógł , ten człowiek śpi 12 na 24. Coś chciał , na pewno.
- A tak naprawdę ?
Kaj zrozumiał że mnie nie oszuka.
- Musimy Ci coś pokazać. Albert znalazł trochę kronik na temat tego drzewa.
Znalazł? To świetna wiadomość. Zerwalam się z łóżka, ogarnęłam się i pobiegłam do Alberta. Kaj ledwo za mną nadąrzył.
Wpadłam do kuchni gdzie kroniki leżały na stole A Albert przyżądzał śniadanie.
- witaj panienko .
Nawet nie odpowiedziałam, od razu zasiadłam do starych zapisów.
Na pierwszej stronie był ten sam napis jak w książce z biblioteki. W kronikach było napisane to co już wiedziałam. Że drzewo dostał przodek mojego ojca. I że rosło tu od wieków, nie było napisane nic o jego pochodzeniu ani o właściwościach, ale znalazłam informacjie na temat tego przodka. Żołnierz nazywał się Hans Lintercki. Polskiego pochodzenia przeprowadził się do stanów w czasie wielkiej emigracji. Przyjechał tu wraz z żoną i siostrą. Siostra wyszła za mąż. Nie było napisane za kogo. A on skończył tutaj. Było ich stać na willę, tylko się cieszyć można. Zginął na własnym podwórku pod drzewem które dostał od przyjaciela z armii. A jednak , to był prezent od przyjaciela A nie od wojska. No mogłam się domyśleć, przecież w armii nie rozdają drzew jako nagrody.
Następny akapit opowiadał o jego siostrze ale nie było napisane szczegółowych informacji . Wyszła za mąż, jej mąż zginął także na wojnie A ona została w mieście z dziećmi całkowicie sama. Nie zmieniła nazwiska więc pozostała lintercka Róża. Bardzo ładne imię musiałam przyznać.
Mieszkała w nowym Orleanie.
Trochę daleko.
I na tym akta się skończyły. Nie przydały się na nic mówiąc w skrócie. Żadnej wzmianki na temat magicznych mocy tego drzewa.
Może to nie drzewo jest magiczne tylko ta okaleczona kobieta? No to że ona włada magią jest oczywiste, ale drzewo chyba też powinno mieć jakieś zdolności. W końcu był w nim miecz.
- znalazłaś coś. Zapytał Kaj jedząc kanapkę.
- nic pomocnego.
- szkoda.
- muszę dzisiaj pojechać do miasta więc proszę nie róbcie treningu sami , jeszcze coś wam się stanie.
Rzekł Albert.
- oczywiście. Odparłam zasmucona.
Kaj się uśmiechnął i potakną.
Albert się zebrał i wybył.
Kaj nie czekał długo , sprytnym ruchem otworzył schowek tam gdzie są szable wyciągną i rzucił mi jedną na stół.
- dzisiaj z Tobą wygram. Oznajmił.
Uznałam że przecenia swoje możliwości, no ale skoro chce no to kim ja jestem by stać na drodze jego szczęściu.
Było dość pochmórno , więc w ogrodzie było całkiem przyjemnie. Przynajmniej nie będziemy spoceni.
Zaczęła się walka , dzisiaj na spokojnie podeszłam do sprawy robiąc mnóstwo uników, tak że kilka razy w ciągu godziny nasze szpady się spotkały. Widziałam że kaja to lekko denerwuje. Taki był zamysł. Przeciwnik prowadzony gniewem robi głupie rzeczy i traci kontrolę. Ja natomiast byłam cały czas skupiona.
- czy możesz przestać skakać?
Wybuchł chłopak.
- skakać ? Ja nie skacze , ja Po prostu się bawię.
- mnie to nie bawi , mieliśmy ćwiczyć szermierkę nie zabawę w dogoń mnie szpadą.
- jeśli chcesz ze mną walczyć musisz mnie złapać.
Żuciłam broń i pobiegłam w stronę drzew. Las był tuż obok. Biegłam nie odwracając się za siebie. Lubiłam ten las , był gęsty A drzewa w nim sięgały prawie chmór, nikt tu nie chodził więc łatwo było się zgubić. Ale nie mnie , chodziłam tu od dziecka znając tu każde drzewo i każdy krzak. Biegłam prawie się nie męcząc.
Obok mnie usłyszałam sapanie, zwróciłam głowę w bok spodziewając się kolegi, ale zamiast chłopaka w moim wieku zobaczyłam czarną bestię na czterech łapach , z zębami wielkości połowy mojej ręki. To był wilk , ale nie zwyczajny. Ten był większy, może wielkości małego konia. I ta barwa... nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Odbiłam w bok i trzeźwo myśląc szukałam jakiegoś drzewa na które mogłam się wspiąć. Z tego co wiem wilki nie potrafią się wspinać. Wilk biegł nadal równo ze mną, zerkajac na mnie. Znalazłam drzewo idealne. Jednym sprawnym ruchem chwyciłam się gałęzi i podciągnełam poza zasięg wilka. Ten się zatrzymał przy drzewie. Sapiąc okropnie wpatrywał się we mnie swoimi brązowymi oczami. Minęło kilka minut. Bestia ułorzyła się pod drzewem, niestety nie zasnęła bo przecież wtedy bym miała jakieś szanse. Postanowiłam wspiąć się wyżej i zobaczyć mniej więcej gdzie jestem, lecz gdy dotarłam na sam szczyt posiadłość widziałam nie oddaloną o jakiś kilometr jak myślałam tylko o co najmniej 50. Dobry kawałek przebiegłam ale jak to się mogło stać. Przecież biegłam najwyżej 20 minut. Niemożliwe. Poczułam wibracje. To był mój telefon.
- hallo ?
- gdzie Ty jesteś ? Biegłem tuż za Tobą A po chwili Cię nie było.
- obecnie jestem na drzewie. Odparlam najciszej jak mogłam
- w małpkę się bawisz ? Złaź z tego drzewa i wracaj do domu.
- No nie mogę, bo pod drzewem lerzy czarny wilk wielkości konia.
Chwilą ciszy, ciche westnięcie kaja
- nic Ci nie zrobi.
Co on do mnie mówił? Jak to nic mi nie zrobi? To coś ? To dzikie zwierzę ?
- czy tobie mózg na wakacje wyjechał, on jest wielki! Nie będzie miał rzadnego problemu ze mną.
- Monika zaufaj mi on Ci nic nie zrobi, to twój wilk.
Czy on uważa że ja bym nie wiedziała jak bym miała takiego zwierzaczka? Coś tu się nie zgadza.
- No chyba wiedziała bym jak by był mój.
- No nie do końca. Słuchaj, zejdź z drzewa, podejdź do niego powoli i mów do niego na głos jakieś spokojne rzeczy. Przectaw się. Następnie gdy nie zacznie warczec to znaczy że możesz go pogłaskać A dalej jakoś sobie poradzisz.
- kaj wróćmy do tego że to nie jest mój zwierzak. I jak zrobię coś takiego to mi rękę w kolanach odgryzie.
- No to siedź na drzewie.
Połączenie zakończone. Pomógł mi niesamowicie. Mój zwierzak , ogromny wilk. Już to widzę...

MrocznaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora