Rozdział 47

2.4K 154 23
                                    

Wstałam wyjątkowo wcześnie i już wiedziałam, że to będzie dobry dzień. Tak po prostu czułam, oczywiście nie można być pewnym takich rzeczy.
Powrót Andreasa wcale nie był jedynym powodem moich przekonań...

Wychodząc z mieszkania poczułam świeży zapach deszczu. Jak już wcześniej wspomniałam mieszkamy w górach, a tutaj na wiosnę trzeba czekać dość długo. Idąc chodnikiem, jak zwykle przeskakuje przez leżące na ziemi mirabelki, których sąsiadka nie zebrała od tamtego roku. Leżały cała zimę pod śniegiem i dopiero teraz ukazały się światu. Jest tak cały czas, wiec powoli się wprawiam w slalom między owocami. Od zeszłego tygodnia w pełni zaczęłam wprowadzać się do Andiego, dlatego kursuje pomiędzy domem, a mieszkaniem praktycznie przez cały dzień.

Moje życie wydaje się teraz takie... nudne i zwyczajne. Wróciłam na uczelnie (której swoją droga 2 rok kończę już za pare dni). Póki nie zaznałam smaku prawdziwego dziennikarstwa u boku najlepszej drużyny, sądziłam że moje życie jest wspaniałe. Zdanie zmieniłam oczywiście w trakcie pierwszych kłótni hotelowych, przeplatanych z odmrożonymi kończynami podczas konkursów. Po prostu to lubiłam. Ba! Kochałam! Jedyne co się z tym wiązało i nie podobało mi się to rozpoznawalność. Gdziekolwiek poszłam tam miałam wrażenie, że ludzie poświęcają mi zbyt dużo swojej uwagi. Tak na prawdę nie byłam kimś wyjątkowym, czy żadna gwiazda.

Rozmyślając tak przez cała drogę, mało nie przeoczyłam mojego domu. Właściwe to już tylko moich rodziców. Z mamą dalej nie mam najlepszych rekacji. Czy tego żałuje? Czasami się zdarza, bo poza Richardem była moja jedyna przyjaciółką. Teraz nie rozmawiamy za często. Nawet przez telefon. Staramy się naprawić masze relacje i mam nadzieje, że idziemy w dobrym kierunku.

- Hej! Przyszłam po resztę rzeczy!- odwiedzam dżinsowa kurtkę na mosiężny wieszak stojący przy wejściu.

- Jestem w salonie!- ku mojemu zaskoczeniu słyszałam tylko głos taty.

Wchodząc zobaczyłam go siedzącego na kanapie z Hansem- synem sąsiadów. Hans był 4- letnim blondynem, którego osobiście uwielbiałam. To może przesada, ale przypomina Andreasa. Czasami kiedy jego rodzice musza coś załatwić w mieście to przyprowadzają go do nas. Rodzice opiekują się nim z przyjemnością, głównie dlatego, że brakuje im dziecka w domu, a na swoje własne nie maja już czasu. Zawsze tak mówili kiedy pytałam się czemu jestem jedynaczka. Może to prawda, bo kiedy się urodziłam nie mieli jeszcze firmy.

Słysząc w tle dźwięki Spongeboba lecącego w telewizji, podeszłam przywitać się z tata, później z chłopcem.

- Bianca!- wyciągnął do mnie ręce- Widziałem cie ostatnio w telewizji!- usiadł mi na kolana.

- To znak, że oglądasz jej za dużo- zaśmiałam się, sadzając go na poprzednie miejsce, które zajmował.

- Może coś zjesz?- zapytał tato- Jesteś chudsza niż od ostatniego razu kiedy tu byłaś. Zrobiłem gulasz.

- Nie, dziękuje- wstałam- Przyszłam po ostatnie rzeczy. I tak muszę ugotować coś w domu. Dzisiaj wraca Andreas!- uśmiechnęłam się pod nosem. Strasznie się za nim stęskniłam.

- Już dzisiaj?!- uniósł brwi, jednocześnie starając się wygrywać chłopcu pilota, którego żuł.

- Nareszcie dzisiaj- poprawiłam go. Porozmawialiśmy jeszcze chwile, po czym udałam się na górę.

W 20 minut udało mi się uwinąć ze wszystkim. Głównie były to pościele z Ikei, czy książki, płyty CD.
Nie chcąc czekać na powrót mamy, szybko odwiozłam wszystko do mieszkania.

Będąc markecie, gdzie robiłam zakupy na kolacje, wpadłam na genialny pomysł.

- Richard?- zaczęłam, po tym jak odebrał telefon- Chciałbyś wpaść dzisiaj do nas na kolacje? Ze swoją dziewczyna?- specjalnie podkreśliłam słowo „dziewczyna".

Pamiętacie austriacka fizjoterapeutkę, która poznał Richard? Przez ten tydzień brunet spotykał się z nią... chyba prawie codziennie. Tak jak mu doradziłam zadzwonił do Jeanette- bo tak się nazywa i umówił się z nią. Od tamtej pory cały czas niej gada, tyle że nie chce jej nazywać swoją dziewczyna. Mówi, że na razie ja nie jest, wiec drażni go to. Tu wkracza moja „siostrzana" złośliwość.

- O! Jasne, że tak! Dzięki! To już chyba czas żebyś ją poznała- słyszę to podekscytowanie.

- Jeśli będzie w połowie taka jak Ingrid to nie wpuszczę jej do mieszkania- westchnęłam.

- Okrutna- jęknął.

- To o 20:00? O 19:00 odbieram Andreasa z lotniska- spojrzałam na zegarek.

- Będziemy- rozłączył się.

Chce żeby był szczęśliwy... Oby okazała się odpowiednia kandydatka.

Pare godzin później po zakupach, mega szybkim ogarnięciu mieszkania, ugotowaniu czegoś sensownego, ogarnięciu się, byłam w drodze po mojego chłopaka.

Jestem z niego strasznie dumna, w końcu odznaczenie prezydenta to nie byle co.

Widząc jego blond czuprynę na terminalu, przyspieszam i biegnę w jego stronę jak dzika...

***
Cyk kolejny rozdzialik! Wybaczcie że taki krótki ale nie miałam już weny i nie chciałam go zepsuć a wiem że niektórzy czekają na nowe co sprawia że pisze i wstawiam szybciej 😏 mam nadzieje że chociaż troszkę was usatysfakcjonuje ❤️ kolejny już niedługo

„OH, shut up Wellinger" - Andreas Wellinger Where stories live. Discover now