Rozdział 2

6 2 0
                                    

     Podróż jak zwykle minęła w ciszy. Norma. Raz na jakiś czas zerkała na mnie, jakby bojąc się, że wyskoczę z samochodu. Co ja poradzę, że taki odruch wywołuje u mnie jej narzeczony. Kiedy tylko dojechałyśmy do Pałacu, długo się nie zastanawiając opuściłam auto, po drodze mrucząc coś co miało być podziękowaniem. Wbiegłam po marmurowych schodach, a ogromne, gładkie, ciemnobrązowe, dwudrzwiowe wrota stanęły otworem. Kiedy przeszłam do jasnego, wielkiego przedpokoju czekał na mnie Jaroot, ktoś w rodzaju nadzorcy budynku. Kiwnął głową w stronę schodów, na co mimowolnie jęknęłam. Oznacza to, że Michael jest w swoim gabinecie, więc będzie coś w rodzaju głębokiej rozmowy, podczas której tylko się nawzajem irytujemy. Bosko...

     Na drugim piętrze doszłam do drzwi jego gabinetu. Zapukałam energicznie, by zasygnalizować mu moją irytację ponownym spotkaniem.

-Proszę.- Usłyszałam głos tego sztywniaka. Gdybym nie zapukała to dostałabym dodatkowe pół godziny wykładu na temat manier.

     Jak zwykle w pokoju pachniało starymi księgami, jego ulubioną lekturą. Gabinet, jak cały Pałac, utrzymany był w kombinacji ciemnego drewna z jasnym marmurem. Brunet siedział przed ogromnym biurkiem, na którym tak jak zawsze panował nieskazitelny porządek. Pieprzony pedant. 

-Naprawdę jestem dziś zajęta, więc może to przyśpieszmy. - Bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Oczywiście, że nie miałam planów, poza wieczornym spotkaniem z dziewczynami, ale nie chciałam się z nim użerać. Zwłaszcza, że rano już miałam z nim trening.

     Michael obszedł biurko i usiadł naprzeciw mnie w fotelu. Jak zwykle miał na sobie idealnie dopasowane spodnie, zamszowe buty i jasną koszulę z zapiętymi srebrnymi spinkami mankietami. Przejechał ręką z rodzinnym sygnetem i pierścieniem Rady po swoich kruczoczarnych włosach. Głupi gest powiedział mi wystarczająco. Był zdenerwowany. To nie wróży nic dobrego.

- Dobra...O co biega?- Czyli jednak nie będzie lekcji. Nie wiem czy się cieszyć, czy denerwować. Zimne, bardzo jasne, niebieskie oczy spojrzały na mnie z przyganą. Westchnął, najwyraźniej rezygnując z opieprzu za "niezachowywanie się odpowiednio".

-Chodzi o wizje. Rada powoli panikuje. Co jest w twoich?- Zapytał nalewając sobie trunku do szklanki, o ile się nie mylę to szkocka. 

-To co u innych. Widzę tylko zgliszcza i cztery niewyraźne postacie, które stoją ponad wszystkim. Czasem przebłyski walki, ale nie rozpoznaję żadnej twarzy.- Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Od jakiegoś miesiąca wszystkich Amane nawiedzają wizje, które trudno zinterpretować. Nikt nie wie co mogą oznaczać. Często wizje są tylko metaforą, albo przestrogą, ale zdarza się, że mogą być zapowiedzią przyszłości. Jeśli te właśnie by tym były, to - delikatnie mówiąc- mielibyśmy przejebane.

-Aaron widział nas w wizji. - Michael obserwował moją reakcję znad szklanki.

-To logiczne. Jesteśmy Radą.- Właściwie to ja jeszcze nie.- To jest przesłanie dla nas. 

-Widział dokładnie naszą dwójkę, bardzo wyraźnie. - Nastała chwila ciszy. - Powiedziałem do ciebie, że już nadszedł czas i pozostali czekają na swoją kolej. Tylko tyle widział, ale...-Zaciął się bawiąc się szklaneczką. -...dość precyzyjnie. Członkowie obawiają się, że te wizje to zapowiedź.- Jest źle, bardzo źle.- Walczyliśmy przeciwko różnym gatunkom.

-Sądzisz, że nastąpi wojna? - To nie są żarty. W wojnie w której zaangażowane są istoty nadprzyrodzone nie ma reguł, nie ma litości.

-Sądzimy, że nadchodzi zagłada...- Powiedział powoli.

     Nie dramatyzujmy. Przecież przetrwaliśmy dwie wojny na skalę światową. Ale wtedy istoty nadprzyrodzone działały w ukryciu, nie atakowały, ani nie broniły się w oczywisty, otwarty sposób. 

WojnaWhere stories live. Discover now