Rozdział 4

5 1 0
                                    

     Sobota. To dziś. Na ten dzień czekałam całe swoje życie. W końcu zostanę oficjalnym członkiem Rady! Będę już ustawiona do końca życia. Wszystko teraz będzie monotonne i spokojne, tak jak kocham.

     W oddali słyszałam cichy gwar rozmów dochodzący z części mieszkalnej Pałacu. Byli to małżonkowie członków Rady Magów, z którymi chwilę wcześniej się witałam. Mistrzowie musieli oficjalnie pojawić się na mojej próbie, a jako, że już jutro bal w Mediolanie- o ile zdam, co nie ulega wątpliwościom- to postanowili najpierw przyjechać do naszego Pałacu, a następnie od razu do Mediolanu, żeby mieć więcej czasu na wypoczęcie po podróżach.

     Stałam w holu Pałacu patrząc na sklepienie, ale myślami będąc o wiele dalej. To już dziś! Niesamowite uczucie.

-Jak tam sufit? - Michael stanął obok mnie patrząc w ten sam punkt co ja, czyli dokładnie na kryształowy żyrandol. - Masz zamiar patrzeć na niego cały dzień? Rada czeka.

-Wcale nie.-Spojrzałam na niego sceptycznie.-Zostało mi jeszcze dziesięć minut, więc członkowie i tak pewnie jeszcze rozmawiają.-Nie wiem dlaczego on nie jest z nimi, tylko stoi tu irytując mnie.- A taki dzień...zdarza się tylko raz w życiu. Mogę pożegnać się z moją normalnością?- Udałam smutną.

     Uniosłam brew do góry mierząc jego czarny ubiór oceniająco. Jak zawsze wyglądał świetnie, mimo że długa, bezkształtna toga ze złotymi obszyciami, nie jest zbyt seksowna.

-Nie okłamiesz mnie. Z chęcią żegnasz się z byciem normalną, jak na standardy twojego rodu, nastolatką. Skończyłaś treningi najszybciej w historii. To się ceni.- Wyczułam tylko niewielką nutkę zawiści. Szok. Zazwyczaj śmielej okazywał zazdrość z tego powodu. Ale kimże bym była gdybym go w takiej chwili nie zdenerwowała?

-Racja. Pokonałam cię o rok.- Zaśmiałam się, tylko trochę złośliwie.

-Dziesięć miesięcy.- Mruknął ruszając na piętro.

     To już zaraz! Podeszliśmy do wielkich żelaznych drzwi, których żadne siły, by nie sforsowały. Michael zamknął oczy i przyłożył dłoń do metalu. Po chwili na drzwiach pojawiły się jarzące symbole płomienia, fali, głazu, wiatru i człowieka ulokowanego pośrodku czworokąta, którego tworzyły żywioły. Drzwi się otworzyły i sześć par oczu spojrzało na mnie.

To już! Teraz! Ta chwila! Brońcie mnie przodkowie przed jakąś głupotą, którą zapewne popełnię. 

-Impi Cavendish.- Głos Aarona zabrzmiał przyjemnie w moich uszach. Powitałam się ze wszystkimi Mistrzami skinieniem głowy. Wszyscy byli ubrani dokładnie tak samo jak Michael. -Już czas.

     To oni przez całe moje życie przygotowywali mnie na ten moment. Spędziłam wiele miesięcy na treningach z każdym z osobna. Teraz nadszedł czas by pokazać im, że nauka nie poszła w las i jestem godna sprawowania władzy wraz z nimi.

     Michael stanął naprzeciw mnie pomiędzy Mistrzem Katarionem, pięćdziesięcioletnim, łysym starcem i Mistrzynią Serianą, piękną, czarnoskórą trzydziestosześcioletnią, aktualnie jedyną kobietą w Radzie.

-Za chwilę położysz się tu.- Mistrz Agnarok, najstarszy z nas, mający prawie sto lat czarodziej wskazał na kamienny, podłużny podest. Boki wyciosanego kamienia były pokryte symbolami, takimi samymi jak te na drzwiach. Blok otoczony był dużymi ciemnymi misami, wypełnionymi, tak jak w przypadku nadania imienia noworodkowi, żywiołami. Dalej za miskami tworząc okrąg z przerwami stało siedem siedzeń, chociaż bardziej tronów stylizowanych w ten sam sposób co podest. Uśmiechnęłam się smutno, gdyby nie ten wypadek sprzed lat, byłoby ich dwanaście.

-Zapadniesz w magiczny sen, w którym zostaną sprawdzone twoje umiejętności.- Seriana spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem.

-Zostaniesz poddana pięciu próbom, podczas których, będziesz przekonana o realizmie wydarzeń w śnie. Będziesz pewna, że wszystko co się dzieje, jest prawdziwe.- Mistrz Lauren, czterdziestodwuletni mag mówił powoli, doskonale zdając sobie sprawę, że przedłużanie mnie irytuje. 

WojnaWhere stories live. Discover now