Chapter Fifty-One.

6.2K 245 3
                                    

Siedziałam jak na szpilkach i podnosiłam się za każdym razem, gdy usłyszałam na korytarzu jakiekolwiek kroki. Blair wyszła na przerwę już jakiś czas temu i doskonale wiedziałam, że jeśli nie chciała mi się narażać, powinna tutaj wrócić lada moment. Odchodziłam od zmysłów, co tylko jeszcze bardziej mnie denerwowało. No cholera... Co oni robili tak długo? I dlaczego do jasnej ciasnej ciągle się nad tym zastanawiałam? Przecież to nie była moja sprawa... Ani trochę. 

Zayn jasno dał mi do zrozumienia, że to ona na zawsze będzie dla niego najważniejsza. Nawet po tym, co mu zrobiła, on uznawał ją za swój osobisty ideał. Nie mogłam tego zrozumieć... Skoro wystarczyło, że tylko na nią spojrzał i już do niej poleciał, to dlaczego powiedział Niall'owi, że chyba się we mnie zakochał? Co to miało być? Potarłam pulsujące skronie, bo od tego zastanawiania się, co robili i o co mu chodziło, rozbolała mnie już głowa. 

Musiałam się przejść i odsunąć choć na chwilę od siebie te myśli, więc niewiele się nad tym zastanawiając, podniosłam się ze swojego miejsca i wyszłam z gabinetu. Kiwając lekko głową do głównej sekretarki, która wstała na mój widok, przeszłam na drugi koniec korytarza, docierając po chwili do toalet. Nie miałam nawet potrzeby korzystania z nich, ale chciałam choć odrobiny przerwy w tych wewnętrznych męczarniach, a mój ciasny gabinet skutecznie mi o nich przypominał. Zayn na pewno nie robi z nią nic strasznego... Pewnie po prostu wysłucha jej wyjaśnień, zapewne wyssanych z palca, wybaczy jej i każde pójdzie w swoją stronę z czystą kartą. Tak, na pewno tak będzie! 

Przemyłam piekące z emocji policzki wodą i wyszorowałam dłonie, choć i tak były czyste. Sama nie wiem, co chciałam z nich zmyć. Spokojnym krokiem wyszłam z łazienek, kierując się znów w stronę gabinetu, ale własnie wtedy drzwi od windy naprzeciw mnie się otworzyły i wysiadła z nich uśmiechnięta od ucha Blair, przez co stanęło mi na chwilę serce. Dlaczego niby była taka zadowolona? Jakby tego było mało, zaraz za nią wysiadł Zayn, który... Uwaga, uwaga! Też się szczerzył. Tego już było dla mnie za wiele. Zamrugałam szybko powiekami i gwałtownie skręciłam w kierunku kontuaru sekretarki, która znów się podniosła. Nie miałam do niej żadnej sprawy i momentalnie poczułam się strasznie głupio, ale zbagatelizowałam to, bo mimo wszystko ból serca nie pozwalał mi na pójście do mojego gabinetu, gdzie spotkałabym Zayna z... Nią. Skompromitowanie się przed starszą kobietą wydawało mi się być w tamtym momencie mniejszym złem. Nie miałam pojęcia czy młody Malik mnie zauważył, ale szczerze miałam nadzieję, żeby tego nie zrobił. Brakowało mi odwagi, aby stanąć z nim twarzą w twarz. Dopiero to spotkanie naszej trójki uświadomiło mi jak bardzo szalałam za brunetem, choć było to tak głupie i irracjonalne uczucie, że aż chciało mi się z niego śmiać. Jak mogłam konkurować z taką dziewczyną jak Blair? Była młoda, piękna, miała przed sobą całe życie, a poza tym, wcześniej była dla bruneta całym światem. A ja? Stara, brzydsza, bez możliwości zapewnienia mu jakiejkolwiek szczęśliwej przyszłości, ze względu na swoje tchórzostwo. Bałam się Jamesa, bałam się o swoją reputację, bałam się zranić jeszcze bardziej Zayna, a także bałam się sama zostać zraniona. Jestem taką cholerną egoistką... Zamrugałam szybko, odganiając łzy z oczu. Sekretarka, widząc moje dziwne zachowanie momentalnie wybiegła zza kontuaru i stanęła obok mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. 

- Wszystko w porządku, pani dyrektor? Mam wezwać pomoc? Jest pani słabo? Blair zadzwoń po... 

- Nie, nie! - pokręciłam szybko głową, odsuwając się od zdenerwowanej kobiety. - Wszystko w porządku, Meredith.  Spokojnie. Po prostu zakręciło mi się w głowie. - wiedziałam, że w tym momencie patrzy już na mnie całe piętro, łącznie z Zaynem i Blair, przez co poczułam się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Cała moja pewność siebie pękła jak bańka mydlana i szybkim krokiem ruszyłam do swojego gabinetu, nie zaszczycając dwójki przy drzwiach nawet najmniejszym spojrzeniem. Jak ja miałam znieść to, że prawdopodobnie będę musiała ich widywać przez najbliższy czas? Brunetka miała umowę na trzy miesiące, więc jeszcze sporo czasu jej zostało. 

- Zayn, nie wracaj do niej... - szepnęłam cichutko i zaśmiałam się z własnej głupoty. Sama go nie chciałam i nie dam też innej. Jestem żałosna. 


~~*~~


Wjechałam na posesję przed domem Jamesa i zaparkowałam auto na swoim stałym miejscu. Zanim zgasiłam silnik, zerknęłam jeszcze na zegarek. Było już dość późno, więc miałam nadzieję, że domownicy rozeszli się po swoich pokojach. Po tym ciężkim dniu, nie miałam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek konfrontacje. Sytuacja z Zaynem wytrąciła mnie całkowicie z równowagi, choć bardzo tego nie chciałam. W dodatku nie mogłam złapać właściciela mieszkania, przez co godzinę czekałam pod drzwiami, a kolejną aż skończy rozmawiać przez telefon i w końcu podpisze ze mną tę cholerną umowę. Nie skupiałam się nawet bardzo na tym jak wygląda mój przyszły dom. Liczyło się tylko to, żeby w końcu coś mieć i wynieść się od Malików. 

Weszłam do domu, oddychając z ulgą, że światła wszędzie są zgaszone, co oznaczało, że śpią. Zajrzałam jeszcze do kuchni i napiłam się soku, po czym wbiegłam po schodach na górę. Zatrzymałam się mimowolnie, widząc, że drzwi od łazienki są otworzone, dzięki czemu mogłam bez problemu przyjrzeć się Zaynowi, który stał przed lusterkiem w samych bokserkach i mył zęby. Nawet w tak prostej czynności wyglądał doskonale i musiałam mocno pokręcić głową, żeby odrzucić od siebie tę chorą obsesję. Próbowałam sobie wmówić jak mam się zachować, ale sama nawet tego nie kontrolowałam. Chłopak jakby wyczuł, że się mu przyglądam i popatrzył centralnie na mnie, przez co zrobiło mi się cholernie głupio. Jestem idiotką. Serio. 

Niepewnym krokiem ruszyłam do swojego pokoju, nie racząc go więcej spojrzeniem. Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam torebkę i teczkę na szafkę. Zastanowiłam się chwilę nad dalszym ruchem, po czym nie przemyślawszy dokładnie swojej głupoty, znów wyszłam na korytarz i podeszłam do drzwi od łazienki. Oparłam się ramieniem o futrynę i przyjrzałam się chłopakowi, który akurat płukał usta. Popatrzył na mnie, po czym zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. 

- I jak po spotkaniu z Blair? - zaczęłam, siląc się na nonszalancki ton. Brunet wypluł niebieski płyn i przez chwilę w ciszy wycierał dłonie. 

- Chyba dobrze. 

- Tylko tyle? 

- A co więcej? 

- O czym rozmawialiście? - nie wiedziałam czy nie przesadziłam ze swoim pytaniem. 

- Hm... Wydaje mi się, że to nasza, prywatna sprawa. - odszedł od lusterka i spokojnym krokiem podszedł do wejścia, zatrzymując się po drugiej stronie futryny, bardzo blisko mnie. - Nie powinno cię to ciekawić. 

- Chciałbyś do niej wrócić? - spytałam, zanim pomyślałam. Serio mam nie po kolei w głowie. Brunet uśmiechnął się tajemniczo, przez co znów poczułam to nieprzyjemne uczucie w piersi. Cholerna zazdrość... Ani trochę mi się ona nie podobała, a niestety Zayn swoim zachowaniem utwierdzał mnie w myśli, że bardzo by chciał. 

- Może... - wzruszył nonszalancko ramionami. - Nadal nas do siebie ciągnie, więc kto wie? Tak wielkiej miłości się raczej nigdy nie zapomina. Wiedziałabyś, gdybyś była kiedykolwiek zakochana tak jak ja. 

Zacisnęłam usta w wąską kreskę i kiwnęłam tylko głową, bo czułam w gardle wielką gulę, która nie pozwoliła mi wydusić z siebie nawet jednego słowa. Musiałam się po prostu pogodzić z tym, że chciał z nią być. Nie miałam przecież nic do gadania w tej prawie... Nie miałam najmniejszych praw, żeby stawać na drodze do jego szczęścia, a skoro on zdecydował że będzie szczęśliwy właśnie z Blair, musiałam to zaakceptować i udać, że nic mnie to nie rusza. Odsunęłam się od niego powoli i ruszyłam do swojego pokoju, jednak zatrzymał mnie jego głos. 

- Czy mi się wydaje, czy masz z tym jakiś problem? 

- Nie... - powiedziałam cicho. Musiałam odchrząknąć, żeby mój głos nie drżał z emocji. - To twoje życie Zayn i mi, tak jak powiedziałeś, nic do tego. Jeśli naprawdę możesz jej wybaczyć i znów pokochać tak jak kiedyś to... Proszę bardzo. Nie mam prawa ci tego zakazywać. - westchnęłam. - Pozostaje mi tylko życzyć wam szczęścia. Mam nadzieję, że to właśnie przy tym ideale... - podkreśliłam znacząco ostatnie słowo, tak samo jak on zrobił to wcześniej w moim gabinecie. - ...będziesz naprawdę szczęśliwy, bo przecież jej żadna nie dorasta do pięt. 

Zamknęłam za sobą drzwi, nawet nie odwracając się w jego kierunku. 

Grow Up, Baby!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz