6, czyli SNOWBOARD I POWAŻNE ROZMOWY

17 2 5
                                    

Dobra, pora na wyjaśnienia, skąd się wzięła okładka całej tej opowieści. Poza ultra strachliwym i powolnym romansowaniem z emo drugie pół mojego życia zajmuje snowboard i mój najlepszy przyjaciel Bulion. (To nie jest jego prawdziwa ksywka). Mieszka z 80km ode mnie i widzimy się prawie tylko w zimie, więc w sumie nie kalkuluje się to na pół życia, ale mogę śmiało stwierdzić, że Bulion jest dla mnie ważny (jak to brzmi wgl xd). Razem jeździmy sobie na deskach, no a że jesteśmy mniej więcej tak samo dobrzy, to jeden motywuje drugiego do zrobienia czegoś nowego i trudniejszego. (w tym roku np. zaczęliśmy się uczyć frontflipa tbw, ale 90% czasu wyglądaliśmy jak dzikie rysie z downem tarzające się na plecach. Pozostałe 10% już PRAWIE wyszło). Dążymy do czegoś takiego jak ziomek na medii (Marcus Kleveland), ale niestety chyba nie starczy nam czasu, bo Marcus ma lat 19, Bulion 17, a ja 16. Na razie najlepsze co umiem to 360 z hopy i bez. No i może, ale tylko może, frontflip w tym sezonie. (Już byliśmy serio blisko!! XD) W każdym razie do tego fidget spinnera z filmiku jeszcze nam troszku brakuje. Poza triczkami na desce są jeszcze dwie, jakby główne kierunki: prędkość i jazda poza trasą (czyli tzw. freeride). Pierwszego w ogóle nie lubię. Umiem pojechać szybko, ale dla mnie to nudne. Prujesz w dół bezmyślnie i nie robisz absolutnie nic. Rozumiem jednak, że niektórych może to pociągać. W mini klubie snowboardowym (jest serio mini, ma 2 osoby) mam znajomego Orzecha. Nie do końca umie skręcić chociażby porządne BS180, ale ostatnio, jak wygrałem z nim wyścig, to było 5 lat temu, w drugim sezonie jego jazdy, a moim czwartym. Młody po prostu tak pruje, że po 10 sekundach tracę go z oczu, a trener tak samo. Jest to irytujące, bo ja chcę jechać wolniej i się pobawić w jakiś freestyle, ale trener też jeździ pod kątem prędkości, no i oczywiście zapierdala za Orzechem. To ja nie mogę robić triczków i jechać troszkę wolniej, bo będą czekać na mnie na dole w nieskończoność. W związku z tym muszę zakurwiać w dół jak pojebany, sfrustrowany moim nieszczęściem. (Dlatego też się cieszę, jak Bulion wpadnie. 0 parcia, tylko zabawa cały dzień. Mam też dorosłego znajomego, z którym można pojeździć w takim samym stylu, ale on jest instruktorem i ma całe dnie zawalone lekcjami. Z drugiej strony fajnie że czasem pojeździmy, bo uczy mnie spoczko rzeczy, którymi mogę rozjebać potem Buliona w SNOW'A (SKATE, tylko snowboardowy)). Przejdźmy do kategorii: freeride. Druga rzecz, którą kurwa ubóstwiam. To jest coś pięknego. Szkoda tylko, że jak zjedziesz z trasy w Parku Narodowym i Cię złapią, to dostajesz 500zł mandatu. A kurwa w schroniskach pozwalają palić plastikiem, a drzewa wycinają na apartamentowce! A zostawię za sobą kreskę na śniegu i już kurwa wielki problem. W każdym razie jeśli chodzi o freeride, oczywiście łamię zasady i idę. Zgaduję, że nie rozumiecie. I dobrze. Żeby zrozumieć, trzeba się przejechać po puchu. To jest TOTALNIE inne uczucie. Trochę jak surfing, śnieg sam Cię niesie, no.. po prostu WOW. Każde pieniądze są tego warte. Hamujesz i zasypuje Cię puch. Skaczesz i wpadasz do śniegu, który jest jak basen z gąbkami. Bulion też lubi freeride, często razem chodzimy. Trener lubi. Mój drugi przyjaciel, też ważny, nazwijmy go Korros, on to dopiero uwielbia freeride. Raz zjeżdżamy na koniec trasy, a ten do mnie:

- Ej, Miki, idziemy na freeride?

- Yyy tam? Człowieku, tam nigdzie nie wyjedziesz. I zatrzymasz się po 15 metrach bo jest za gęsto. 

- No chodź no chodź no chodź no chodź no chodź no chodź no chodź noooo

- Dobra, dobra. Ale ostrzegałem!

Ujechaliśmy 20 metrów. Po czym las był za gęsty i musieliśmy wypiąć deski. Śnieg sięgał nam do klatek piersiowych. Zaczął padać następny. Korros był dość gruby i miał słabą kondycję. Przejście 20 metrów z powrotem zajęło nam 3 godziny, w czym:

- wspinałem się na drzewo, żeby zobaczyć, gdzie jesteśmy, bo się zgubiliśmy;

- Korros panikował;

- Nosiłem deskę Korrosa;

- Nosiłem Korrosa;

- Zrobiliśmy snapa; 

- Korros zgubił okulary i spanikował bardziej;

- Znalazłem oksy Korrosa;

- Korros dostał opierdol od mame, gdzie on się podziewa, bo mieli jechać 2h temu;

- Zapadła noc;

- Uratowało nas światło ratraka, który pokazał nam drogę;

- Na koniec skarpa, po której musieliśmy się wspiąć na trasę, była tak zamarznięta, że gramoliliśmy się na nią kolejną godzinę. 

Podczas zjazdu w dół trasą Korros znów zgubił oksy i musiałem go trzymać za ręce 3/4 zjazdu bo nic nie widział. 

Ogólnie wspominamy to do dziś pozytywnie, a Korros zawsze powiada "Co Ci odjebało z tym freeridem, stary??!". Poza tą sytuacją oczywiście nie muszę odpinać deski do końca freeride'u, no i płynę aż do miejsca, do którego chcę dotrzeć, i ogólnie wszystko jest super i jestem happy. (zdjęcie z okładki. Jeden z lepszych freeride'ów ever).

Co do emo, uczę ją snowboardu. To kolejna świetna rzecz. Nie muszę jeździć z kimś, kto jest naprawdę dobry. Uwielbiam uczyć i dzielić się pasją, a emo naprawdę szybko łapie. Umie już skręt ślizgowy i tail pressa, jedno i drugie naprawdę całkiem nieźle, a jeździ dopiero jeden sezon. Nadaje mi to nadzieje, że mój egzamin instruktorski zdam bez problemu. 

A wracając do drugiego wątku tej historii, to, yy, tak. Po pierwsze, jakiś arabski chuj wie kto zaczął wstawiać na fb emo jakieś przerobione zdjęcia z kutasem dorysowanym w Paincie. Napisaniem do niego o co kurwa chodzi zdobyłem dwie rzeczy:

- Zaufanie emo;

- Jakieś brednie, że emo obraziła jego zmarłą matkę i musi za to zapłacić. 

Pół roku później wyszło, że ten chuj zna polski btw. W każdym razie, zaufanie emo! Tak, byłem szczęśliwy, że to mam. Dbam o nie bardzo. 

Pamiętacie zapytanie się mnie o samookaleczanie z poprzedniego rozdziału? No, potem wyszło, że chłopak emo właśnie to robi. I nawet bym się nie denerwował, gdyby nie to, że za każdym razem obiecał, że więcej tego nie zrobi. Tego dowiedziałem się z naszych "poważnych rozmów". I w tym upatrzyłem swoją szansę, co uznaję za trochę okrutne. Doszedłem jednak do wniosku, że nie będę niszczyć im związku, tylko wyrażę moją opinię, która brzmiała następująco:

"Słuchaj, skoro on obiecuje milion razy i nigdy nie dotrzymuje słowa, to jesteś pewna, że powinniście być razem? W sensie, gdybym był nim i wiedział, że zrobię to znowu, nic bym nie obiecał poza tym, że będę się starał tego nie robić"

Emo zamyśliła się i stwierdziła, że już sama nie wie i musi się z tym przespać. Stwierdziłem, że nie mam nic przeciwko i niech odpocznie. Sam poszedłem spać. Na drugi dzień zbyt wiele się nie zmieniło, ale w dniach dalszych nasze relacje stawały się, mogę śmiało powiedzieć, lepsze i lepsze. A do kulminacji wydarzeń doszło w styczniu.

DRAMATYCZNY ROMANTYCZNY DRAMAT, czyli CO ROBIŁEM OSTATNIE 2 LATAWhere stories live. Discover now