4. Martyn II: Donosiciel

35 4 0
                                    

Gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem, czyli wyjątkowo późno, bowiem tutejsze dni ciągnęły się bez końca i trwały kilka godzin dłużej, Bantis stanęła dęba i szarpnęła się. Nim zareagował, aby ją uspokoić, sama stanęła zwyczajnie i spojrzała na niego zdezorientowanymi oczami. Niebo przybierało coraz ciemniejszą barwę, jaskrawa czerwień mieszała się z pięknym fioletem, a chmury przypominały owcze futro. Obserwował je przez zasłonę z cienkich gałązek aż w końcu usłyszał kroki.

Odwrócił się i zamarł. Poruszała się tak cicho, że usłyszał ją dopiero tuż przy sobie, gdy odwiązywała konia. Ciemnobrązowe włosy jak zawsze rozwiewał wiatr, tworząc dziką plątaninę, a szary strój zlewał ją z półmrokiem otoczenia. Uśmiechała się pogodnie, głaszcząc konia.

– Dlaczego zgodziłem się z tobą jechać? – wymamrotał Martyn.

– Bo mnie uwielbiasz – odparła bezczelnie. – Wracamy? – Mimo pytającego tonu wiedział, że nie ma nic do gadania.

Wskoczyła na Bantis i czekała aż on sam wdrapie się na konia. Czuł się nieswojo, w porównaniu do niej poruszał się strasznie niezgrabnie. Ruszyli, tym razem kłusem. Musiał przyznać, że lady Lyanna to wspaniały jeździec, na północy tylko Domeric Bolton jej dorównywał, a równie dobrej kobiety nie znalazłby nigdzie w Westeros. Sprawiała wrażenie, jakby stanowiła całość z koniem. Włosy opadały jej na twarz, a mimo to wiedziała, jak się zachować na drodze, nie oślepiało jej to w żaden sposób, jakby dzieliła oczy klaczy. Westchnął. Ludzie mieli rację, była istnym centaurem.

Księżyc był już wysoko na niebie, gdy dotarli do Amberly. Zamek zdawał się jedynie cieniem w tej ciemności. Oddali konie służbie, Lyanna zaś wróciła do pokoi. Martyn miał jednak inny zamiar, chociaż żołądek skręcało mu z obrzydzenia. Postanowił powiedzieć lordowi Harroldowi o zachowaniu jego podopiecznej.

Zastał go w gabinecie razem z lady Brandą. Kobieta natychmiast spuściła wzrok. Była tak niepodobna do innych północnych kobiet, brakowało jej dzikiej iskry, zastąpionej przez irytującą nieśmiałość. Jak dwie siostry mogły się tak różnić?

Pomyślał o lady Lyarrze, władczej, ale nie wyniosłej, silnej, pełnej życia i ambitnej, równie zapracowanej co mąż, zarazem kochającej w stosunku do dzieci i wrogiej wobec osób wzbudzających jej niezadowolenie, czasami zimnej, czasem gorącej, zmiennej w zależności od sytuacji. Taka kobieta wzbudzała prawdziwy szacunek. Branda wydawała się nędznym cieniem.

– Mój lordzie – rzekł Martyn. – Liczę, że nie przeszkadzam.

– Nie, nie – odparł Harrold znudzonym głosem, jakby wyrwany z drzemki. – W czym mogę pomóc?

– Chciałem porozmawiać o lady Lyannie, wydaje się nierozsądnie niesforna. Uciekła mi dzisiaj na cały dzień, porzucając konia. Czy mógłbyś z nią porozmawiać, lordzie? Może to odniosłoby skutek.

– Tak, tak... – odparł, ziewają władca Amberly. – Branda z nią jutro porozmawia.

– Oczywiście, mój miły – wymamrotała kobieta, zakładając za ucho niesforny, brązowy loczek.

Martyn poczuł gwałtowny przypływ gniewu. Lord Rickard zaufał temu człowiekowi, że wychowa Lyannę na porządną damę, a okazało się, że nawet nie zainteresował się jej bezpieczeństwem. Postanowił, że jeśli taka sytuacja się powtórzy, napisze do Winterfell.

– Coś jeszcze?

– Nie, mój lordzie.

Wyszedł, zaciskając zęby. Lord Rogers zdawał się lekceważyć wszystko, zawsze wyglądał, jakby właśnie zasypiał, jego brat też nie był lepszy, całe dnie spędzał na piciu z grubą żoną. Przynajmniej młode pokolenie dawało nadzieję na lepszy czas dla Amberly, Dana stanowiła idealny przykład damy, Rosanna urokiem mogłaby konkurować z Lyanną, a przy tym potrafiła się zachować, Talia za to, chociaż fatalnym zrządzeniem losu wzięła sobie za wzór Lyannę, miała mnóstwo energii w stosunku do obowiązków, Elvyr natomiast poza przyjemnym usposobieniem i talentem do miecza, już pomagał zarządcy przy prowadzeniu zamku i uczył się rządzić.

Pomyślał o własnym synu. Jego jasne włosy ściemniały z wiekiem, a podłużną twarz zawsze zdobił uśmiech, gdy rozmawiali. Paula w ostatnim liście martwiła się, że chłopiec coraz częściej ma kwaśną minę, odkąd Martyn wyjechał. Tęsknił.

Zobaczą się ponownie przed upływem roku, kiedy lady wróci do Winterfell. Poćwiczą szermierkę, pochwali jego postępy, przytuli go, powie, że już przy nim jest. Listy nie oddawały prawdy, jakby syn nie chciał go zasmucać. Martwiło go to.

Minął Talię i Elvyra, byli zbyt zajęci przekomarzaniem, aby go zauważyć. Może to tego brakowało Jory'emu? Rodzeństwa? Przyjaciele nie mogą zastąpić rodziny, pamiętał jak sam cenił Rodricka. Paula jednak nie mogła mieć więcej dzieci, poród i tak niemal ją zabił...

Martyn zerknął na ostatni list syna i zmiął go, przymykając ze zrezygnowaniem oczy.

Pozory myląWhere stories live. Discover now