8. Lyanna II: Grając idiotkę czy wariatkę?

39 4 0
                                    

Gdyby ciotka Branda nie urodziła się w rodzinie szlacheckiej, zostałaby najlepszą komediantką w Siedmiu Królestwach. Przy obcych stanowiła wspaniały przykład nudnej, pokornej, nieśmiałej żony, przy rodzinie stawała się zaś urodzoną przywódczynią, opanowaną, inteligentną i szanowaną. W pewnych momentach zdawały jej się inne odstępstwa – czasami wychodziła kochająca, przyjazna, zabawna, kochająca rozrywki osoba. Lyanna lubiła to – nikt nie potrafił przewidzieć, co jej krewna może zrobić.

Gabinet jej męża, a w każdym razie tak twierdziła, mieścił się na piętrze. Za oknem majaczyła się w oddali Zatoka Rozbitków ze złocistą plażą. Zapewne latem wielu prostaczków tłoczyło się na niej, pływając, gdy szlachcicom nie wypadało robić takich głupot. Lya zastanawiała się, czy wybór takiego miejsca do pracy był objawem masochizmu dawnego lorda.

Lord Rogers jak zawsze spał, gdy ciotka przeglądała jakieś papiery. Jeden list, ze złamaną pieczęcią zajmował honorowe miejsce po prawej stronie biurka. Pozostałe lady Branda odkładała na lewo przed swojego męża.

– Nie zapukałaś – stwierdziła starsza kobieta.

Lyanna wzruszyła ramionami i rzuciła się na miękki fotel. Przewiesiła nogi przez podłokietnik i spojrzała wyczekująco.

– Za bardzo przypominasz mi Lyarrę, dziecko. Ona też nie potrafiła się zachować. Ach, krew Wędrownego Wilka jest w was silna... – westchnęła. – Słyszałam, że uciekłaś strażnikowi. Mogę wiedzieć, dlaczego?

Problem z ciotką polegał właśnie na tym, że nie oceniała. Nie zważała na żadne emocje, nie tłumaczyła, dlaczego Lyanna nie powinna czegoś robić. Po prostu pytała ją o powody.

– Nie wiem – odparła, rumieniąc się.

– Wilki nie są stworzone do życia w klatce – stwierdziła Branda. – Też to przeżywałam. Co byś powiedziała, gdybym zaproponowała ci dwa tygodnie samej, w cichym, spokojnym miejscu? Bez ludzi, tylko ty i Bantis?

– To podstęp? Chcesz mnie gdzieś zamknąć?

Ciotka zaśmiała się gardłowo.

– Nie, nie! Mam na myśli Summerhall. Zostawisz strażników w jednej z pobliskich wiosek, może Mariah, jest bardziej po drodze. A potem sama pojedziesz do ruin Summerhall, z zapasami żywności. To bezpieczne miejsce, ale wokół jest dobry las do jazdy. Nie ryzykujesz, że spotkasz kogoś niebezpiecznego, może najwyżej jakiś minstrel się przybłąka w te tereny. Co powiesz?

Lyanna nie mogła uwierzyć w to co słyszy. To zupełnie nie pasowało do jej ciotki. W dodatku ten uśmiech. Kolejny dobry dzień? Już drugi w ciągu ostatniego księżyca? Wiedziała, że musi to wykorzystać.

– Tak, ciociu, bardzo chciałabym! – Usiadła kulturalnie, ze stopami na ziemi, kolanami przy sobie i prostymi plecami, tak jak ćwiczyła z matką Iana na lekcjach etykiety.

– Pojedziesz jutro. Dostaniesz zapasy żywności. Ale musisz mi jedno obiecać, bo twoi rodzice mnie zabiją, zrozumiano?

Lya pokiwała głową z najładniejszym uśmiechem.

– Przysięgnij, że jeśli napotkasz jakiekolwiek zagrożenie, zrobisz wszystko, aby się obronić. Wszystko.

– Przysięgam – odparła wolno, niepewna intencji ciotki.

– Masz niezwykły dar kochanie. Pamiętaj o nim. I w razie czego, zapomnij o litości – rzekła z siłą Branda.

Lyanna zamrugała.

– Wiesz?

– Oczywiście! W tym zamku nic się przede mną nie ukryje – stwierdziła z naganą.

Rankiem kolejnego dnia orszak jeźdźców wyruszył z Amberly. Prowadziła go chuderlawa dziewczynka na czarnej klaczy, a zaraz za nią podążało pół tuzina mężczyzn.

Martyn Cassel z gniewną miną i przekleństwem cisnącym się na usta, Mynaschan o czarnej skórze ze złotym łukiem na plecach, Rymon Norrey, daleki krewny lorda Norreya z gór, Chudy Tom, jeden z najlepszych szermierzy Winterfell, Rudy Pet o twarzy usianej piegami oraz Amon Storm, bękarci syn brata lorda Rogersa, który pojechał tylko po to, aby unikać wzroku swojej macochy, grubej, wiecznie pijanej krowy o wyjątkowo szpetnym imieniu Utrynna.

– Jesteś taki brzydki – stwierdziła Lyanna do dodatkowego konia, który spowalniał ją w czasie jazdy. – Mówi się, że nie należy oceniać konia po wyglądzie pyska, ale brzydszego już chyba nie było. No bez przesady, ale spójrz na siebie, a potem porównaj się z Bantis. Trzeba coś jeszcze dodawać? Ech. Masz w ogóle jakieś imię? Nazwę cię Żółw. Na północy nie mamy żółwi, wiesz? Koni tak wolnych jak ty zresztą też...

Martyn jęknął głośno, a z jego ust w końcu wydobyła się długo wstrzymywana wulgarna wiązanka.

Pozory myląWhere stories live. Discover now