15. Lyanna III: Jak oskubać ptaka i nie zostać poetą?

20 3 0
                                    


Podróż przez Krainy Burzy była wspaniałym doświadczeniem. Lyanna stwierdziła, że małżeństwo z Robertem Baratheonem nie byłoby aż takie złe, gdyby mogła codziennie jeździć po tej krainie. Deszczowe lasy, ciągnące się równiny, pola, na których powoli zaczynała kiełkować pszenica. To wszystko było wspaniałe, piękniejsze nawet niż skuta lodem Północ. Kolorowe i bajkowe.

Bantis biegała z gracją niezmęczona całe dnie, jedynie może zirytowana Żółwiem, który cały czas ją spowalniał. Obładowany, jabłkowaty ogier z krzywym pyskiem, pozbawiony paru zębów, z grubym tyłkiem i krótkimi nogami, ogółem nieładny, był źródłem wiecznej złości Lyanny. Czym ona zasłużyła na to obrzydliwe stworzenie?

Nawet nie mogła uciec. Ciotka tuż przed wyjazdem wymusiła na niej obietnicę, że wytrzyma aż do Summerhall w miarę spokojnie, a potem się wyszaleje. A Lyi aż się przykro robiło, widząc smutną minę ukochanej klaczki.

– Spokojnie, słodyczko. Jeszcze tylko parę dni. Przywiążemy Żółwia w ruinach, a potem pogalopujemy trochę. Co ty na to? Och tak, kochanie. Śliczności ty moje. Będziemy gnać całymi dniami. Umyjemy cię porządnie i wyczeszemy, może zjem sobie trochę jakiegoś dobrego mięska, gdy zapolujemy. A ty dostaniesz torbę jabłek. Obiecuję. Dobrych jabłek z Dorzecza, nie tych obrzydliwych stąd. Tak, misiu...

– Pani, mogę wiedzieć, co ty robisz? – zapytał Martyn z cierpiętniczą miną.

Lyanna uniosła brwi. Jej matka umiała unosić jedną, co wyglądało bardziej efektownie, ale niestety nie przekazała tej umiejętności córce.

– Pocieszam konia, nie widzisz?

– Nie, nie o to chodzi. Do tego już się przyzwyczaiłem. Tylko dlaczego siedzisz na drzewie? I z martwym ptakiem w dłoni?

Lyanna spojrzała w dół ze zdziwieniem.

– A faktycznie, zapomniałam o nim. To wszystko przez tę smutną minę Bantis – wytłumaczyła się. Wrócił do pozbawiania piór bażanta. – Gdy poszliście po chrust, zapolowałam z Mynaschanem. I teraz obieram. Ale tak nie do końca wiem, jak to zrobić.

Spuściła smutno wzrok. Nienawidziła nie potrafić czegoś.

– A Mynaschan nie powiedział ci?

– On też nie wie. Nie je mięsa. – Lyanna skrzywiła się. Nie rozumiała tego zachowania. Mięso stanowiło podstawowy element północnej diety.

Martyn westchnął. Skrzywił się, chwilę walczył z sobą w myślach, aż wreszcie powiedział:

– Zejdź, to ci pokażę, pani. To tylko jeden ptak?

– Nie, tam leżą następne. Dzięki, Mar – Wskazała głową i zwinnie zeskoczyła z drzewa.

– Skręcisz kiedyś kostkę i będziesz miała nauczkę – mruknął i przejął ptaka. Przyjrzał mu się krytycznie. – Patrz uważnie.

Zajęło mu to może z minutę, a bażant już po chwili stracił całe pierze. Lyanna przyglądała się z uwagą. Wyjątkowo nawet milczała.

– Teraz ty, pani.

Kolejnym ptakiem okazała się kuropatwa, szara z pomarańczową główką. Lya powtórzyła wszystkie czynności. Od czasu do czasu Martyn poprawiał ją i podpowiadał. Zajęło to może trzy razy dłużej niż jemu, ale i tak dosyć krótko, nim całkiem oskubała zwierzę.

Każdy kolejny ptak, czyli jeszcze dwa bażanty i cztery kuropatwy, szedł coraz szybciej. Lyanna była z siebie całkiem zadowolona, chociaż cała brudna od pierza i pachnącej metalicznie krwi. Wzdrygnęła się, ostatnią noc spędziła jako wilczyca. Wtedy słonawa, szkarłatna ciecz należała do małej dziewczynki. Lyanna zacisnęła powieki.

– To nie ja – wymamrotała.

– Co? – zdziwił się Martyn.

– Nieważne. Nie myślałam, że to takie łatwe.

Zerknęła na kupkę. Leżał tam jeszcze przypadkiem ustrzelony kruk, ale wspólnie z Martynem stwierdzili, że nie będą go jeść. Nie głodowali jeszcze aż tak bardzo.

– Obierz go też. Dla ćwiczenia – rzucił Martyn. – Do tego czasu ognisko już się rozpali i położymy nasze maluszki.

Lya skinęła głową. Wzięła kruka. Do nóżki przywiązany miał list zapieczętowany złotym lakiem. Widniało na nim skrzydlate serce. Miała dylemat. Z jednej strony jej dłonie aż rwały się, aby złamać pieczęć. Z drugiej, czułaby się źle, czytając cudzą korespondencję. Ale...

Dyskretnie rozejrzała się. Żaden ze strażników nie patrzył. Nacisnęła delikatnie na wosk. Serce rozerwało się na pół. Przykre. Lyanna zawahała się po raz ostatni i w końcu zerknęła na tekst. Aż jęknęła. Był to po prostu słaby wiersz miłosny.

Moja słodka damo,

krocząca po łące łanio.

Tyś dziewicą najsłodszą,

do której potwory kroczą.

Młody gad z każdą chwilą

Coraz drogę ma krótszą.

W tym księżycu go zobaczysz

Nietoperz jest mu towarzysz

Gwiazda spłynie tam po niebie.

A ty słodka, moja miła,

wnet dopadniesz skurwysyna.

Kochanie, pamiętaj, że się starałem. Prosiłaś o poezję, pamiętaj, że liczą się intencje!

Twój niezbyt utalentowany ukochany

Simie.

Na miejscu tej dziewczyny nie wiedziałaby, czy strzelić tego faceta w twarz, czy ucałować. Naprawdę się postarał. Aż przypomniała sobie, jak kiedyś próbowała swoich sił w poezji. Domeric wyśmiał ją tak brutalnie, że nie rozmawiali tydzień.

Złożyła pergamin i wcisnęła do kieszeni kurtki, uśmiechając się.

– Lyanna, skończyłaś już z tym krukiem? – krzyknął Martyn.

Spojrzała na nie zaczętą pracę. Szybko zajęła się nią i uśmiechnęła się przepraszająco. Strażnik wyglądał na bliskiego wybuchu. Ognisko już rozpaliło się, więc umieścili na nim mięso.

Pozory myląWhere stories live. Discover now