Rozdział 4

5 1 0
                                    

Będąc pod drzwiami powoli wkładam klucz do dziurki, bojąc się go przekręcić. Moje spojrzenie wędruje na złote oczy mojego przyjaciela. Próbuje znaleźć w nich wsparcie, poparcie, zapewnienie, że wszystko jest w porządku, ale nie potrafię go rozszyfrować. Jego wzrok jest pusty, a ona sam sprawia wrażenie nieobecnego. Biorę głęboki oddech i drżącą dłonią przekręcam klucz. Słyszę charakterystyczny dźwięk odblokowywanych zamków. Lekko nacisnęłam na klamkę, a drzwi skrzypią niemiłosiernie, kiedy zostają otwarte do końca. Idę powolnym krokiem przez korytarz, dopóki do moich uszu nie dociera cichy, ledwo słyszalny szloch dobiegający z salonu. Kieruje się za dźwiękiem do pomieszczenia, które pamiętam, jako pełne rodzinnej miłości, troski, zaufania i wsparcia. Niestety, teraz wygląda zupełnie inaczej. Okna są zasłonięte tak, że nie wpada przez nie żadne światło słoneczne. Lampy są wyłączone, drewniany stolik leży wywrócony w kącie, a piecyk został zamurowany. Na środku obok kanapy, która swoją drogą jest w opłakanym stanie siedzi kobieta. Patrząc na jej posturę ciała rozpoznaję w niej Jessike. Nie potrafię zebrać w sobie odwagi, aby do niej podejść.

-Okropny widok, co?- pyta mnie Santiago, który staje obok mnie z założonymi rękami na piersi. Latam spojrzeniem od niego po kobietę. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wiem co. Nie wiem co jest odpowiednie do zaistniałej sytuacji.

-Co jej się stało?- Wyszeptuję stojąc jak kołek.- Przecież, miała urodzić dziecko. Czemu go nie ma. Co się tu dzieje?

-Dokonała aborcji.

-Co?- Szepcze po chwili ciszy, kiedy dociera do mnie sens tych słów- A-ale, dlaczego?

-Nikt tego do końca nie wie- w pomieszczeniu nastaje kolejna cisza, którą zagłusza tylko płacz kobiety.- ,,Tym, co najbardziej niszczy pokój we współczesnym świecie jest aborcja...

-Ponieważ, jeśli matka może zabić własne dziecko, to co może powstrzymać ciebie i mnie od zabijania się nawzajem"- kończę, patrząc na niego.

-Matka Teresa z Kalkuty- uzupełnia Santiago- Chodźmy stąd- mówi i rusza w stronę wyjścia nie czekając na mnie. Rzucam okiem na Jessikę, po czym wychodzę z domu.

***

Po zamknięciu drzwi spoglądam na Santiago, którego wzrok jest skupiony na swoim obuwiu.

-Możesz mi wyjaśnić co się tu dzieje?!- krzyczę.

-Viggo powrócił- odparł krótko, a ja zaczynam się cofać ze zdziwieniem na twarzy.

-Nie. To niemożliwe. Kłamiesz!- wrzeszczę.

-Po co miałbym to robić?- zauważa- Przecież dobrze wiem ile sprawił ci on przykrości i problemu.

-On nie może żyć. Przecież dwa lata temu przebiłam go mieczem na wylot. Nie miał szans na przeżycie.

-Najwyraźniej jakoś mu się udało.

-Gdzie on jest?- pytam głosem nie znoszącym sprzeciwu, a moja prawa ręką płonię żywym ogniem- Muszę to wiedzieć.

-Plotki mówią, że zaszył się w opuszczonym domu na najwyższym wzgórzu. Ale wiesz jak to jest z tym, co mówią ludzie. Rzadko jest to prawdą.

-W każdej plotce jest ziarno prawdy- sycze, kiedy kończy swoją wypowiedź, nie czekam już na nic, tylko puszczam się biegiem w stronę mojego celu. Słyszę za sobą krzyki, ale się nie obracam.
*
*
*
*
~EssiLora~

Jedna Szansa [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now