Rozdział 6

6 1 0
                                    

Po wylądowaniu na dywanie głośno wypuszczam powietrze przez usta. Dobrze być znowu u siebie w domu. Tylko szkoda, że już bez Melody. Dlaczego? Dlaczego ona to zrobiła? Czemu odebrała sobie życie? Przecież miała wszystko. Miała przed sobą bejeczną przyszłość. Trasę, koncerty, autografy, fanów, występy na całym świecie. Jak mogła to wszystko zaprzepaścić? Jak mogła się po prostu poddać? Tak zwyczajnie poddać. Przecież ktoś by jej pomógł. Mogła nam pokazać, że potrzebuje pomocy. Że ma dość.

Chyba, że pokazywała?

Odzywa się głos w mojej głowie. Może Melody dawała sygnały, że nie ma siły. Może próbowała nam dać do zrozumienia, że potrzebuje pomocy? Tylko, że mama widziała w niej idealną córkę, bez problemów i nie mocy. A ja? Ja ją ignorowałam. Starałam się jej unikać i nie przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, dłużej niż kilka minut. Może, gdybym nie spóźniała się specjalnie na obiady, kiedy przyjeżdżała do domu, to bym coś zauważyła.

Podnoszę się z puchatego koła, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Z chodzę schodami na parter, a w salonie zauważam postać. Przyglądam jej się i zauważam w niej Melody. Stoi w białych szatach, przez co robię krok do tyłu i zamieram. Postać wyciąga rękę w moją stronę, a jej usta poruszają się wypowiadając bezgłośnie słowa. Mrugam parę razy. Postać na szczęście znika, ale to i tak wystarcza, żebym się zaczęła trząść. Łapię się za głowę i podchodzę do drzwi wejściowych. Duchy nie istnieją- powtarzam sobie w głowie. Na zewnątrz stoją osoby, których w życiu bym się nie spodziewała. Straż Paradisii.

-Pójdzie pani z nami- powiedział ostrym głosem jeden z nich, kładąc mi rękę na ramieniu. Świetnie, po prostu wspaniałe. Odtwarzam w mózgu wcześniejszą scenę i już wiem co chciała mi przekazać Melody.

Nie idź tam.

***

W jednej sekundzie znajduję się na posterunku straży. Ich jedna z baz znajduję się w świecie rzeczywistym, ponieważ dalej jestem w swoich ubraniach. Siedzę na białym krześle w małym, jasnym pomieszczeniu. Z wielkim hukiem otwierają się za mną drzwi, a do środka wchodzi straż z Paradisii. Jeden z nich zajmuje miejsce przede mną na krześle, a reszta staje obok niego.

-Może mi ktoś wytłumaczyć, co ja tutaj robię?- pytam, po dłuższej chwili ciszy.

-Milcz panienko!- krzyczy jeden z nich, uderzając ręką w stół, przez co lekko podskakuję. Mężczyzna siedzący przede mną ucisza go ruchem ręki, czyli jest szefem.

-Pewnie chcesz wiedzieć czemu cię tu zabraliśmy- powiedział, wstając z mebla.

-O na serio? Jak na to wpadłeś?- zakładam ręce na piersi i śledzę go wzrokiem.

-Jesteś oskarżona o zdradę- otwieram szerzej oczy, prawie spadając z krzesła.

-Co?- szepczę, nie czego nie rozumiejąc.

-W starym opuszczonym domu znaleźliśmy zwłoki dwóch osób. Moi ludzie, widzieli cię, jak uciekasz do lasu.- Trzeba było wybrać drugą opcje- ganie się w myślach, wściekła na samą siebie. Jak mogłam być, aż tak głupia - To nas nakierowało na to, że współpracujesz z Viggo, bo czemu miałabyś zabijać naszych najlepszych wojowników.

-To nieporozumienie- zaprzeczam- Owszem byłam tam, ale nikogo nie zabiłam. Przysięgam.- kłamię- Sama niedawno się dowiedziałam, że powrócił. Byłam tam, bo chciałam go zabić, ale tym razem skutecznie.

-A może od zawsze mu pomagałaś?- pyta, opierając dłonie o stół i patrząc na mnie- I dlatego dwa lata temu go nie zabiłaś. Wszystko było waszą intrygą.

-Nie!- krzyczę- Przysięgam, nic nie zrobiłam. Jestem niewinna. Nie możecie mnie uwięzić bez żadnych dowodów.

-Martwe ciała posłużą jako dowód w sprawie.

-Nie możecie!

-Zabrać ją do więzienia- zaczynają się do mnie zbliżać.

-Co? Nie! Zostawcie mnie!- zaczynam się wyrywać, kiedy kładą na mnie swoje łapska- Nie! Nie!

-Ash, spokojnie, czemu tak krzyczysz.- pyta mnie znajomy głos.
*
*
*
*
~EssiLora~

Jedna Szansa [ZAKOŃCZONE]Onde histórias criam vida. Descubra agora