XXII

956 128 7
                                    

Szli brzegiem rzeki przecinającej wyspę. Tak jak mówiła mapa, tam gdzie woda miała swe źródło, powinna być również jaskinia, a w niej kamień... Przynajmniej Taehyung miał taką nadzieję...

Zmęczony ledwo dawał radę podnosić nogi, a to, że szli pod górę, nie ułatwiało mu niczego. Naprawdę chciał usiąść i odetchnąć. Może i ci piraci nie czuli pieczenia stóp i ogromnego pragnienia, jednak Taehyung był gotów bić się o postój.
Szczególnie gdy widział przed sobą Jimina, który również truchtał z ogromnym trudem.

Zdenerwowany Kim stanął nagle w miejscu, ciągnąc za sobą Jungkooka, przez co brunet popatrzył na drugiego niezrozumiale, unosząc brwi ku górze.

— Mam dość — wysapał Kim, rozglądając się za jakimś kamieniem, na którym mógłby usiąść. — Potrzebuję przerwy.

— To nie jest koncert życzeń, Taehyung. Chodź, nie możemy ich zgubić.

— Nie obchodzi mnie to! — krzyknął na tyle głośno, by zyskać uwagę pozostałych. — Idziemy ciągle pod górę, nie piłem nic od kilkunastu godzin, a o jedzeniu nawet nie wspomnę! Wy możecie sobie iść, ale ja tu zostaję, dopóki nie odzyskam sił! Powodzenia w poszukiwaniach.

— Chłopcze, nie powinieneś... — zaczął srogo kapitan, jednak Kim od razu wszedł mu w słowo.

— To proszę bardzo! Wielka mi różnica czy padnę z wyczerpania, czy ktoś mnie zabije. Nie krępujcie się — wzruszył ramionami, siadając na masywnym korzeniu drzewa. — Dla waszej informacji, bo chyba sól z morza wypaliła wam rozumy, wśród was są ludzie, żywi, którzy potrzebują odpoczynku. Pamiętajcie tylko, że martwy wam nie pomogę z odnalezieniem rubinu.

— On ma rację ojcze, dajmy im odpocząć — westchnął Jungkook i zerknął na swojego przyjaciela. — Yoongi, faktycznie jest tak źle?

— Przyzwyczaiłem się do tego skwaru i długich wędrówek, ale oni niekoniecznie. Lepiej odpocznijmy, bo zaczną nam padać jak muchy. Sam ledwo ciągnę rudego.

— Zawsze możesz mnie puścić. Nikt cię nie zmuszał, żebyś mnie trzymał — warknął cicho Hoseok, wściekły, że nie stać było go na mocniejszy ton.

Resztkami sił wyrwał dłoń z uścisku pirata i usiadł obok Taehyunga, a Park poszedł w jego ślady, wspinając się na korzeń. Syn kapitana za to usiadł na zimnej glebie, pilnując zmarnowanej trójki. Reszta mężczyzn zajęła się sobą.

— Wybacz Taehyung, nie pomyślałem, że może wam się chcieć pić. Nigdy nie musiałem się o to martwić, bo Yoongi sam sobie załatwiał pożywienie... — zaczął Jungkook, jednak nie dane było mu dokończyć.

— Cicho bądź. Jestem wściekły, nie pogarszaj sytuacji.

— Twoja blondyna jednak ma pazury — zaśmiał się szarowłosy, siadając obok Jeona. — Chyba jednak go polubię.

— A ja, jak tylko odzyskam siły, to wyrwę ci wszystkie kudły. Przestań mnie tak nazywać — powiedziawszy to, Kim zamknął oczy i położył dłoń na czole.

Do jego uszu dotarł śmiech Jungkooka, przez co sam, chcąc nie chcąc, uśmiechnął się lekko.

Jimin podniósł wzrok ze swoich nóg, mając wrażenie, że był obserwowany. Popatrzył po twarzach piratów, ale żaden mężczyzna nie zwracał na ciemnowłosego najmniejszej uwagi. Zmarszczył więc brwi i obrócił się parę razy, ostatecznie wbijając spojrzenie w ciemne zakamarki lasu.

Krzyknął cicho, kiedy zobaczył w krzakach jakiś ruch i nie zapanował nad swoim ciałem, które nagle rzuciło się na Taehyunga, szukając schronienia. Nie przewidział jednak, że zdziwiony blondyn odchyli się w tył, przez co oboje wylądują na twardej ziemi.

𝗵𝗲'𝘀 𝗮 𝗽𝗶𝗿𝗮𝘁𝗲 • taekookWhere stories live. Discover now