lampa

2.7K 107 94
                                    

Dźwięk zamykanej przez kobietę walizki jest odgłosem niespotykanym, nie wspominając już o fakcie, iż zwykle słychać go cztery razy w przeciągu dwóch minut. Dlatego właśnie lekko przynudzony Peter gotów był zasnąć, czatując nad pakującą się ciotką od ponad dwóch godzin.

Wcześniej starał się utrzymywać skrzyżowane na klatce piersiowej ręce, okazując swoje niezadowolenie i podejrzliwość związane z wyjazdem May w towarzystwie Happy'ego, jednak zadowalający efekt groźnego oburzenia trwał niespełna piętnaście minut - bo rączki bolą. Chłopak w dalszym ciągu nie miał pojęcia, gdzie ta dwójka się poznała, jednak stwierdził, że woli nie wiedzieć. Tak dla własnego bezpieczeństwa.

May dzielnie trzymała się swej wersji wydarzeń, według której ich wspólny wypad zorganizowany został przez popularną akcję charytatywną, mającą na celu poszerzanie horyzontów Nowojorskich singli (co zaniepokoiło nastolatka jeszcze bardziej), jednak zrażony jej pociągiem do przyjaciela z pracy nastolatek zdawał się nie mieć przebłysków euforii spowodowanych wyjazdem opiekunki.

Nie żeby miał coś przeciwko samodzielnemu przebywaniu w domu. I to wcale nie tak, że boi się ciemności.

A przebywanie z Nedem w jednym mieszkaniu przez niespełna dwa miesiące zdawały się być wizją przyszłości, której Peter oczekiwał i na którą sobie zasłużył. Przynajmniej tak starał się tłumaczyć brak wyrzutów sumienia i jakiejkolwiek tęsknoty spowodowanej wyjazdem współlokatorki - a zdawało mu się, iż brak kierujących się w tą stronę emocji był raczej nie na miejscu.

Po kilku zdaniach wypowiadanych w pośpiechu, jakie May zdążyła wyrzucić przez framugę drzwi, kobieta zniknęła na klatce schodowej. Co prawda wróciła się po kilku sekundach, skutecznie dobijając się do drzwi (bo po co komu klucze na wierzchu), by móc zabrać zapomniany prowiant, jednak ta informacja zbacza z tematu.

Pajęczy zrozumiał jedynie, iż ktoś miał tu przyjść, by się nim zająć, co oburzyło go jeszcze bardziej - bo przecież on jest dorosły. Jednak mężczyzna dobrze pamiętał dzień wyjazdu ciotki na wycieczkę krajoznawczą po wulkanach Reykjaviku - podczas której dwa dni przesiedział sam nad komputerem, zgrabnie uciekając później przed wizytą u okulisty, "bo to niezdrowo" - więc postanowił zignorować jej przekonania, sięgając pośpiesznie po telefon, wybierając numer do Neda.

Pierwszy sygnał.

Drugi sygnał.

Rozłączenie się ze strony odbierającego.

Przyjaciel zapewne właśnie niezgrabnym ruchem wyrzuca konsolę i laptop na ustawioną kilka lat temu poduszkę, którą wspólnie umieścili na ziemi pod oknem tęższego, by ten nie miał więcej problemu z przemyceniem do Petera sprzętu.

Według obliczeń samotnego lokatora, towarzysz ośmiuset czterdziestu godzin spędzonych nad Legue Of Legends zjawi się w mieszkaniu za niepełne dwanaście minut, co pozwalało Parkerowi na wypad po popcorn.

Jak powiedział, tak zrobił.

Spotkawszy po drodzę wyczekiwanego kompana (któremu udało się przebyć dzielący ich kilometr w rekordowym czasie dziesięciu minut, co nie umknęło uwadze właściciela lokum), pośpiesznie pobiegli truchtem w stronę blokowiska w Queens, aby móc dostać zadyszki na pierwszym piętrze wbiegania po schodach.

Doczołgawszy się na trzecią pod względem wysokości platformę w większości zajętą miejscami zamieszkania ogromnej części ludzi, którzy osadzili się w wymienionej wcześniej dzielnicy Nowego Jorku (która do najpiękniejszych nie należała, nie chcąc nikogo łudzić), przyjaciele otworzyli w spokoju drzwi, by chwilę później uwalić swoje cielska na kanapie lub krześle, zależnie od kolejki.

No bo kto by nie chciał rozłożyć się wygodnie na łóżku, zamiast gnić przy biurku, wynajdując przy okazji dziadostwo na elastyczność kręgosłupa - bo Peter siedzący przy desce potrafił wyginać się lepiej niż nie jedna łyżwiarka figurowa.

Turniej trwał w najlepsze, a sprzęt osiągnął temperaturę równą tej na słońcu, jednak nikt nie miał zamiaru przerwać ligowej biesiady. A posiadanie dwa razy lepszych statystyk niż Flash, którego pasją było wpychanie się do wcześniej stworzonej dwuosobowej grupy, wydawało się być czymś nadzwyczajnie zadowalającym, a uczniowie byli pewni, iż nic lepszego im się w życiu nie przydarzy.

Do momentu, w którym wyszli z pokoju po zostawione na blacie ziarenka kukurydzy. Mikrofalówka znalazła się w ciemnej norze kilkadziesiąt minut wcześniej, jednak w przerwie między drugą wyprawą do kuchni licealiści postanowili rozegrać szybką rundkę - wyjątkowo bez znienawidzonego członka placówki, do której zmuszeni byli uczęszczać.

Uchyleniu drzwi od pokoju aktualnego właściciela mieszkania towarzyszyły głośne rozmowy i dyskusje o dopiero co zakończonej rozgrywce (którą, spoiler, dla odmiany przegrali). Skąd mieli wiedzieć, iż na kanapie stojącej prostopadło do lokum młodzika znajdować będzie się Anthony Stark, w spokoju wciskający w siebie ich popcorn?

Peter zatrzasnął szybko drzwi, bardziej zdziwiony niż przerażony zastałym tam widokiem, a gdy tylko zadyszały ze stresu oparł się o drzwi plecami, poczuł mocne potrząśnięcie ramieniem zmiksowane z podekscytowanym szeptem:

- Stary, Iron Man właśnie zjadł nasz popcorn! Ale odjazd, omg, wyobraź sobie minę MJ, jakbyś jej o tym powiedział!

Peter postanowił ukryć przerażenie i zdziwienie, jakie wpraszało się na jego twarz, ignorując przy okazji całą resztę tekstu, jaka nasunęła się playerowi na rękę. Przecież dobrze wiedział, kto siedzi na sofie w salonie, nie potrzebna była mu dodatkowa informacja, szczególnie zwarzając na fakt, iż to on jako pierwszy zobaczył swego idola.

Głęboki wdech.

Parker otworzył drzwi, poczym - ku niezadowoleniu towarzysza - dał mu do zrozumienia, by ten został w norze. Ale Ned wiedział, jaka relacja łączy tą dwójkę, więc - po uronieniu łezki wzruszenia spowodowanej wizją spotkania, którego mógłby być świadkiem - zabrał swoje manatki, uciekając wyjściem ewakuacyjnym.

W ten właśnie sposób po raz kolejny Peter stanął naprzeciwko mentora, będąc w stanie po raz pierwszy od kilku miesięcy zobaczyć stworzoną na skutek niezbyt przyjemnych wydarzeń metalową protezę, zajmującą całe lewe ramię. No cóż, zapewne było nieprzyjemnie, ale wygląda wyjątkowo efektownie.

Anthony zmuszony był odwrócić się po raz kolejny, mając nadzieję, iż tym razem ujrzy w progu Petera. I ujrzał.

Wstał więc z leżanki, pozwalając sobie na powolne ruchy i podpieranie się lewą ręką, zostawiając kule na miejscu, które uzyskały kilkanaście minut wcześniej. Skoro już się tak wymęczył i uratował świat, należy mu się teraz emerytura w towarzystwie siwych włosów i zamartwiających się dzieci. Nim, oczywiście, chociaż zwykle to on przejmuje tą rolę.

Parker podbiegł do Starka w wyjątkowo szybkim tempie, pomagając mu unieść się na nogi, by chwilę później utonąć w jego objęciach. Mężczyźni rywalizowali w katerogii większej fali łez i bijącej na dalszą odległość tęsknoty, jaka doskwierała im od niespełna sześciu lat, mimo iż nie było to pierwsze spotkanie od czasu blipu - bo aż drugie, aczkolwiek byłoby miło, jakbyśmy nie zwraxali na to zbyt dużej uwagi.

Żaden z nich nie był w stanie się odezwać przez dobre trzy minuty, jedynie trzymając siebie na kontakcie, gdyby któreś nagle miało zniknąć lub umrzeć na oczsch drugiego. Tony obiecał sobie, że już nigdy do tego nie dopuści. Że od teraz nie będzie spuszczał Petera z oczu, że będzie z nim do końca. I broń Loki nikt go nie skrzywdzi, dopóki jego staż na ziemi będzie trwał. A będzie - i to tak długo, jak tylko da radę utrzymywać się na nogach.

Jeszcze nie wiedział, że postawione sobie zadanie było niewykonalne.

stressed (o̶b̶s̶e̶s̶s̶e̶d̶) | marvelWhere stories live. Discover now