korek

971 64 50
                                    

Weekend się kończył, a czas mijał nieubłaganie - zaś dla Tony'ego płynął wolniej niż Clint w basenie. A Barton pływać nie potrafił.

Mężczyzna obudził się jako pierwszy, jednak nie był na tyle odważny, by wstać z łóżka. Jego sen był niespokojny, nawet jeżeli nie powinien mieć powodów do zmartwień.

Wróć.

Nie miał.

Szatyn wpatrywał się w sufit. Bolała go głowa. Mimowolnie czuł, jak tworzyły mu się wory pod oczami.

Nie spał.

Starał się spać. Leżał - na łóżku, na pościeli, pod pościelą - aczkolwiek nie można wspomnieć było o jakimkolwiek odpoczynku fizycznym. Psychicznym tym bardziej.

Spojrzał w bok. Ujrzał śpiącego Petera, a zaraz za nim okno.

Powinien je zamurować. Usunąć. Sprawić, by zniknęło.

Ujrzał mrugnięcie światła. Zza tego przeklętego okna.

Przewrócił się na drugi bok. Nie będzie przejmował się czymś takim, mieszka w Nowym Jorku. Przecież tutaj światło to codzienność.

Ale nie o czwartej w nocy.

Intensywna wiązka żółtawej poświaty błędnie wędrowała po tonach plakatów, które Peter łaskaw był powiesić. Anthony powrócił do początkowej pozycji, z przerażeniem wpatrując się w podłogę.

Jego mózg nie był zdolny szukać usprawiedliwień. Chciał biec. Chciał biec, ale nie miał dokąd. Przerzucił wzrok na Parkera, doprowadzając opuszczanie powiek do minimalnej ilości.

Spał. Jeszcze.

Powrót do ślepo kierowanego blasku latarki. Lub czegokolwiek innego, czym źródło miałoby być.

Anthony poczuł, jak jego ciało z każdą chwilą zamiera co raz bardziej, gdy struga zaczęła formować się w różnorodne litery, formując przy tym pełne słowa.

ώίȡžę

Cóż za klasyk. Gdyby siedział teraz na fotelu kinowym, zapewne parsknąłby pod nosem z naiwności głównego bohatera.

A w tym momencie był tak sparaliżowany, iż nie potrafił zerwać się z łóżka.

Miał go na wyciągnięcie ręki. Prześladowca musiał stać przed budynkiem. Powinien wstać i wyjrzeć przez okno.

Ale czym jest powinność, jeżeli nic nie stoi na jej przeszkodzie?

Mężczyzna czuł, jak myśli rozrywają jego wnętrzności wpół, a w gardle tworzy się zatrzymująca spływającą w dół ślinę gula. Dobrze wiedział, jak blisko jest rozwiązania. Dobrze wiedział, iż drugiej takiej okazji nie będzie.

A mimo wszytsko nie był w stanie unieść swojego torsu z łoża.

Zdawało mu się, że jego ciało w jednym momencie przybrało na wadze. Nie był w stanie wstać, nie był w stanie się poruszyć. Gałki oczne nie pozwalały sobą manewrować, przenikliwie wpatrując się w tkwiący na zielonej tapecie szyld świetlny.

A umysł krzyczał. Żeby tylko nie wstawał. Żeby tylko nie podniósł się znad rozłożonej kanapy, zmieniając swój stan transu na status panicznie reagującego paranoika. Ale mimo tego wiedział. Wiedział, że powinien był wstać.

Powinien był, gdyż aktualnie nie miał do czego. Światło zgasło. Koniec przedstawienia.

Coś jednak w dalszym ciągu nie pozwoliło starszemu, by ten wypuścił powietrze w spokojnym westchnieniu, umiarkowując tym tempo swojego serca.

Znów zawiódł. Miał odpowiedź na wyciągnięcie ręki. Po raz kolejny nie zrobił tego, co powinien był wykonać od razu. Pozwolił na ucieczkę komuś, kto niszczy mu życie. Komuś, kto zniszczy życie Peterowi.

Peter.

Tony w panice obrócił się na prawo, by omiotać młodszego wzrokiem w niemożliwej prędkości.

Był tutaj.

Jeszcze tutaj był. Wcześniej go nie było, a teraz znów jest. Zadaniem Tony'ego jest nie pozwolenie, by status tego czasownika znów przeszedł do czasu przeszłego.

Nie odetchnął z ulgą. Ujrzawszy niewinną twarz chłopaka, zdał sobie sprawę, co mu robi. Jak bardzo go naraża.

A co jeżeli Parker tkwi pod syndromem sztokholmskim. Na swój sposób nie ma żadnego pola do manewru własnym życiem, przecież wszytsko zależy od tego, czy ktoś nie będzie chciał go zabić, jeżeli postanowi się umówić na gierkowanie ze swoim puszystym koleżką.

O mój Boże.

Tony znalazł odpowiedź. Nie może tak krzywdzić tego dzieciaka. Przecież wszystko co najlepsze jeszcze przed nim, a on zniszczył mu bezpieczne życie.

O mój Boże.

Stark poczuł znajomy mu ból brzucha. Zaczęło się. Stres zrobił swoje, doprowadzając poziom paniki do nieprzekraczalnego stopnia. Jedzenie podeszło mu pod gardło.

Tak miał odebrać jego wizerunek sprawca? Leżącego we własnych wymiocinach, na nie swoim łóżku, obok dziecka z mentalnie ojcowską relacją, które najprawdopodobniej wpadło w syndrom sztokholsmki.

Oddech był ciężki, jednak ktoś musiał go podnieść.

Pot lał się litrami. W grę wchodziło życie Petera.

W grę wchodziło życie Petera.

Musiał wstać. Musiał być silny. Musiał żyć. On musiał żyć.

Uniósł się.

Wpierw usiadł, by na drżących od strachu nogach dotrzeć do okna.

Przebył tą trasę z ręką opartą o drewniane boki mebla, drugą dłonią przytrzymując swój brzuch, starając się cofnąć odruchy wymiotne.

Przejście pięciu metrów nigdy nie wydawało się być tak ryzykowne. Intuicja przestała działać, a szatyn szedł w stronę otwarcia na zewnętrzny świat z kompletnym brakiem pomysłu, co było po drugiej stronie.

I nie było to ważne.

I nie miało to znaczenia.

Jedynym ważnym znaczeniem był nerwowo śpiący na łożu uczeń, przeżywając swój sen w podobnym stopniu, jak Anthony przeżywał własny koszmar.

Różnicą była ich realność.

Oparł się o framugę, z determinacją i przerażeniem wyglądając zza firany.

Dyszał ciężko. Położył łokcie na parapecie, kryjąc w dłoniach twarz.

Nic.

Spóźnił się.

Wyjrzał jeszcze raz, zamykając na chwilę oczy.

W filmach działa. Nawet jeżeli ofiara otwiera powieki z bronią przy skroni, dalej ma oprawcę.

A Anthony zdawał się dobrze wiedzieć, że całe jego-

Że całe ich życie było pod znakiem zapytania.

Tęczówka po raz kolejny poczuła na sobie odbijane w księżycu światło, znajdując za oknem widok o podobnej konsystencji jak dwie minuty temu.

Prócz kolejnego kawałka papieru. Potarganego kawałka papieru.
Wyrwanego z zeszytu kawałka papieru.

Wyrwanego z zeszytu Petera.

Podpis na górnej części odłamka był jasny, a Anthony nie musiał sięgać do biurka, by go porównywać.

On tu był.

Nie wiedział kiedy, ale musiał tutaj wejść. Wtargnął do jego domu, do ich domu, zabierając coś, czym będzie teraz wyniszczał biznesmena od środka.

ήίέ ţчĻķό ţчмвάŕķί ρŕžέώίȡùјą ρŕžчşžłόść
ģόŕžέј ģȡч şίę јέј ήίέ мά

Anthony zwrócił swój obiad na leżącą na podłodzę koszulkę.

stressed (o̶b̶s̶e̶s̶s̶e̶d̶) | marvelNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ