pilot

548 52 24
                                    

Trzykołowy wózek sklepowy sunął się między alejkami. Mimo nazwy, która
wyraźnie wskazywała na powinność posiadania kwartetu okrągłych elementów przesuwającego się obiektu, Anthony zdawał się niezauważyć rysującej kafelki, odstającej nóżki.

Szatyn opierał na nim swój ciężar, stosując sprzęt jako podpórkę dla trzęsącego się ciała.

Lodówka była pusta, a on głodny. A chociażby nie wiadomo jak ciężki był jego obłęd, w dalszym ciągu lubił wszamać w siebie małe co nie co.

Owe przekąski zwykle były kieliszkami wódki - Rogers niejednokrotnie próbował wytłumaczyć mężczyźnie, że za podwieczorek powinno służyć coś do jedzenia, jednak do niego dotarła ów informacja dzisiejszego ranka.

Zrzucił więc z półki (do której dzielnie doszedł, za co wszyscy naokoło powinni byli bić mu brawa) trzynaście paczek orzechowych Rees'es, gotów objeść się nimi na śmierć.

Przypomniał sobie jednak, że w (nie)swoim domu znajdzie także Petera, co podkusiło go do wrzucenia kolejnych sześciu, na wypadek gdyby ich rezydencję zaszczycił także Edward Leeds (za którym, nota bene, szatyn zbytnio nie przepadał).

Zniechęcił się jednak, gotów porzucić cały ambitny plan zakupów, gdy ujrzał ciągnącą się dłużej niż spotkania ze Stevenem kolejkę do wyjątkowo niesympatycznie wyglądającej kasjerki z piercingiem w nosie i tunelami w uszach, której wyraz twarzy powinien zostać wyryty na deskach klozetowych w toaletach publicznych, by odstraszyć co poniektórych niechlujów.

Gotów zostawić wózek na środku, by czym prędzej usunąć się z tłumu potencjalnych prześladowców, brzuch zdołał w porę mu przypomnieć, iż upadnie o pięć metrów wcześniej, jeżeli nie pożywi swojego organizmu, a obliczona odległość którą jest w swoim stanie przebyć zmniejszy się wystraczająco, by nie dopuścić go do dojścia na kanapę.

Zdruzgotany całą tą sytuacją spojrzał się w górę, chcąc zawrócić napływające do oczu łzy. Mrugnął, chcąc tym samym pozbyć się niechcianej substancji z rzęs, prędko wycierając krople rękawem, gdy te zaczęły spływać po policzku. Chciał wrócić do domu.

Chciał wrócić do domu, którego aktualnie nie miał.

A nawet jeżeli w teorii były one trzy, dzisiaj z pewnością mógł stwierdzić, że nigdzie nie czuje się bezpiecznie.

Koszmar dopiero się zaczął, zaś jego świadomość zdała sobie z tego sprawę zaledwie dwie minuty później.

Bowiem gdy mężczyzna zaczął przeglądać swój rachunek, pewny oszustwa ze strony odrażającej, byłej studentki technikum usługowego, odwrócił paragon na drugą, zwykle pustą stronę.

աɨɖʐɨǟłɛś ʍօżɛ ɢɖʐɨɛś քɛȶɛʀǟ? ɮօ ʐɖǟʝɛ ʍɨ ֆɨę, żɛ աłǟśռɨɛ օɮօӄ ʍռɨɛ ֆȶօɨ.

Oddech Anthony'ego znacznie się przyspieszył. Oczy mimowolnie zaczęły skanować wzrokiem otoczenie znajdujące się przed drzwiami sklepu, który właśnie opuścił. Nogi ugięły się pod ciężarem.

Ciężarem odpowiedzialności.

Powinien był wziąć go ze sobą. Powinien był być teraz w bloku, płacząc przez przytłaczającą go presję na łóżku.

Teraz słony posmak wypełniał jego usta, podczas gdy wszyscy ludzie na około zaczęli filmować rozpaczliwie biegnącego w stronę Queens protagonistę.

Gdyby nie jakże rozpaczliwa sytuacja, Stark zapewne wypowiedziałby swoje rozmyślenia o podobnym do tego postępowaniu, ale nie w tym momencie.

Szatyn nie przepadał za okazywaniem uczuć przy publice, szczególnie gdy miały one być aż tak negatywne jak te dzisiejsze. Teraz nie miało to żadnego znaczenia.

Teraz znaczenie miał tylko Peter.

Zdyszany, brudny od padającego deszczu zmieszanego z błotem wydostającym się spod opon korkujących się na Nowojorskiej ulicy samochodów, wbiegł do głównego pomieszczenia, wcześniej przyprawiając się o odwodnienie przez płacz związany z brakiem nabytej umiejętności przekręcania zamka w poprawną stronę.

Stanął na środku salonu. Nerwowo odwrócił się w prawo, będąc pewnym, że kątem oka zauważył coś w kuchni.

Pusto.

Kolano pulsowało od wcześniej przebytej drogi. Oczy błagały o wydanie pozwolenia na zamknięcie powiek.

Anthony zignorował wszelki dyskomfort oraz inne impulsy napływające w masowych ilościach z mięśni do mózgu.

Chwiejnym krokiem ruszył w stronę pokoju Petera. Podpierał się o każdą możliwą szafkę, po omacku zrzucając kilka wazonów.

Powiesił się na klamce, napierając na nią całym swoim ciałem, tym samym zmuszając ją do udostępnienia kolejnej strefy mieszkania.

Mężczyzna padł na kolana, gdy drzwi się otworzyły. Nie panował nad ciężarem własnego ciała, układ po raz kolejny odmówił posłuszeństwa.

Uniósł głowę do góry, szukając jakiegokolwiek znaku po Parkerze.

Runął twarzą w brudną od różnorodnych nitek wykładzinę, zatracając się w płaczu.

Mimo wyczerpania bliskiego omdleniu, Anthony podparł się pod bok, z trudem unosząc biodra na protezie. Kładąc drugą dłoń na czarnym wykończeniu paneli ostatecznie udało mu się osiągnąć pozycję siedzącą. Oparł się o ścianę, przymykając na chwilę oczy.

Wiedział. Wiedział co mógłby teraz zrobić.

Drżącą ręką sięgnął po telefon. Nie był w stanie odblokować założonej przez siebie blokady.

Ramię wraz z trzymanym urządzeniem wróciło do formy spoczynku.

Szatyn ponownie przymknął oczy, unosząc głowę do góry.

Wiedział. Wiedział co powinien teraz zrobić.

Podjął się drugiej próby.

Odblokował telefon.

Gotów zemdleć na miejscu, wszedł w listę kontaktów.

Wybrał numer.

Przysunął telefon do ucha.

Wróć.

Rozłączył się, podejmując jedną z bardziej impulsywnych decyzji w swoim życiu.

Ekran wyświetlił propozycję połącz ponownie.

Anthony połączył się ponownie.

Wiedział. Wiedział, co musiał zrobić.

Ponownie przyłożył urządzenie ku swojej lewej części twarzy.

anthony?

— stephan.

Wydukał z rozpaczą w głosie.

Mężczyzna nie był w stanie wydusić z siebie czegokolwiek sensownego.

Ale Strange już wiedział. Nawet jeżeli nie widzieli się od dwóch lat, on w dalszym ciągu wiedział, czego może być świadkiem.

stressed (o̶b̶s̶e̶s̶s̶e̶d̶) | marvelWhere stories live. Discover now