koc

481 45 15
                                    

Anthony czuł, jak kawałek po kawałku przeszywał go dreszcz.

Stephan przyszedł do wcześniej owiniętego w koc z herbatą w ręku, szczerze przerażony stanem, w jakim zastał szatyna.

Klęknąłwszy przy drżącym z przerażenia mężczyźnie, spytał go cicho, czy chce powiedzieć mu, co się stało.

Szatyn nie wykrztusił z siebie nawet słowa.

Siedział.

Siedział, czując jak każde jego osiągnięcie, każdy zdobyty sukces, zostaje przykryty przez zgubienie swojego syna.

Zapadł się w żalu i goryczy, zapadł się w bezradności, która nigdy nie była dla niego aż tak przygniatająca.

Czuł się jak ślimak, którego sześciolatek specjalnie nadepnął, pozostawiając bez domu i na pewną śmierć w cierpieniu, ze zniszczoną skorupą na grzbiecie,którą z bezradnością musiał nosić, pomimo iż nie była już dla niego schronieniem.

Dom to miejsce, w którym powinien był czuć się bezpiecznie.

Dla Anthony'ego domem jest każda przestrzeń, w której był przy nim Peter.

Oddychało mu się ciężko.

Czuł, jak coś miażdżyło jego płuca z każdą przypływającą falą tlenu, tracąc chęć do kolejnych podobnie wyglądających ruchów.

Nie wiedział, że można nie chcieć oddychać.

Nie miał zaczerwienonych powiek, jednak mimo tego z jego oczu nieustannie płynęły łzy.

Nawet one były poukładane. Wyćwiczyły system, opuszczały kącik oka regularnie, z dokładnością co do sekundy.

Mężczyzna nie był perfekcyjny i nie przepadał za schematami.

Ile razy musiał więc już płakać, skoro miał ową czynność wyćwiczomą do perfekcji.

Stephan Strange czuł się mocno zdezorientowany, jednak trudno było nie zauważyć, iż coś jest na rzeczy.

Wszystko zdawało się być tak ciężkie do przetrawienia.

Brunet dokładnie przeszukiwał każdy skrawek mieszkania, szukając jakiejkolwiek poszlaki, która mogłaby naprowadzić go na odpowiedni tok myślenia. Jednak gdy jedyną podejrzaną rzeczą został określony zatkany zlew, przytłoczony bezradnością zadzwonił do Parkera.

Peter nie odbierał, a doktor nie miał w zanadrzu żadnego innego rozwiązania wyjątkowo niekorzystnej dla wystarczająco już zniszczonego zdrowia psychicznego Anthonyego Starka.

Mężczyzna ruszył więc ponownie w stronę salonu.

Pozostawiony na sofie osobnik płci męskiej nie poruszył się o milimetr.

Stephan zaczął się zastanawiać, czy w ogóle oddychał.

Ruszył w jego stronę, a przysiadłwszy się do wykończonego życiem przyjaciela, poprawił zsuwający się z ramion koc, dokładniej otulając nim siedzącego.

Anthony nie zmarszczył nawet brwi.

Było to do niego tak niepodobne, iż tym razem opiekunowi przeleciała przez głowę myśl, czy to rzeczywiście był Anthony.

— Przynieść ci coś? — spytał z ukrywanym w głosie niepokojem, z lekka przestraszony ciągłym brakiem odpowiedzi rozmówcy, który był nim tylko z teorii.

Tym razem nie było inaczej.

Zdruzgotany sięgnął po trzymany przez właściciela telefon, tym samym starając się go odblokować.

Żadna z popularnie używanych opcji pokroju face locka zdawała się nie być nawet aktywowana, co dla zbytnio nie  korzystającego z urządzenia mężczyzny nie było niczym na rodzaj ułatwienia.

Stark chronił telefonu jak własnej matki, dwunastocyfrowy kod był nie do odgadnięcia.

Jednak wyświetlacz miał to do siebie, iż ukazywał połączenia i ich nadawców.

— Tony, Peter dzwonił. Odebrałeś? — z ust mężczyzny po raz kolejny wpłynęły powolne słowa.

W przeciwieństwie do ruchu, jaki wykonał w tym momencie Stark.

Prędko wyrwał telefon z rąk młodszego, odblokowując go zdrętwiałymi i zesztywniałymi opuszkami palców.

Parker dzwonił trzy razy z rzędu, z przerwami sięgającymi maksymalnie dwudziestu sekund.

Można się w tym momencie zastanawiać, który doświadczył większej paniki w danym momencie życia.

Jednak gdy chłopak gotów był oddzwonić, przerażony tym, co może usłyszeć po drugiej stronie, do jego skrzynki odbiorczej dołączyła wiadomość wysłana przez nieznanego nadawcę.

Anthony wiedział, kim będzie ten nadawca.

jêżêlï k†ðś §ïę Ððwïê, þårkêr mðżê jµż ñïgÐ¥ §ïę ñïê ÐðwïêÐzïêć

Tony zerwał się ze wcześniej zajmowanego miejsca.

Szybko jednak upadł.

Mentalnie.

Fizycznie także.

Stephan pobiegł w jego stronę, stanąwszy z sofy w tempie natychmiastowym.

— Anthony? — spytał ze strachem, nie potrafiąc dłużej go w sobie dusić. Sytuacja przerastała go kilkakrotnie, mimo brutalniejszego w wykonaniu zawodzie, przez który powinien był przyzwyczaić się do presji wywieranej życiem drugiej osoby.

Anthony złapał się za brzuch, czując podchodzącą mu pod gardło żółć — bowiem żadne jedzenie nie zostało do niego dostarczone w przeciągu ostatnich dwóch dni.

Skrajne przerażenie ogarnęło całe jego ciało, nie pozwalając na jakiekolwiek słowa. Mężczyzna jąkał się, próbując wydukać coś w stronę Stephana — który czuł się wystarczająco bezradnie, by móc nazwać to stanem bezwpływowym na aktualną sytuację.

Do domu wbiegł zdyszany od biegu Parker, jednak gdy otworzywszy nie zamknięte ze znanego wszystkim powodu drzwi, zastał w mieszkaniu wymiotującego Anthonyego, podtrzymywanego w pozycji siedzącej przez dopiero co rozpoznanego Stephana, powinien dwa razy się zastanowić, czy przyjście tutaj to był dobry pomysł.

Zwracanie jedzenia nie jest uznawame jako zagrożenie życia, jednak to Tony Stark zwracał jedzenie, więc Peter nie zawahał się czym prędzej zadzwonić na pogotowie, początkowo zmuszając się do wypowiedzenia czegokolwiek, przełykając przysłowiową gulę w gardle.

Stephan nie pytał osłabionego szatyna o wezwanie ambulansu, gdyż z góry znał odpowiedź, jednak był zły na siebie, iż nie miał tej charyzmy co Parker.

Tej charyzmy, która potrafi rozpoznać sytuację, w której nie można polegać tylko na sobie i własnych umiejętnościach.

Tej sytuacji, w której nie trzeba nikomu niczego przyznawać.

Tej sytuacji, w której jedynym zmartwieniem jest tak ważna dla niego osoba, a nie jej zdanie.

stressed (o̶b̶s̶e̶s̶s̶e̶d̶) | marvelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz