CODZIENNOŚĆ

68 3 2
                                    

CZĘŚĆ PIERWSZA - CODZIENNOŚĆ





*

Rzecz wydarzyła się - a jakże - za wieloma górami, za wieloma lasami, dodatkowo w kompletnie innym wymiarze...





















*

Czarna trawa falowała rozbielana blaskiem skalnego księżyca. Rozległy las krzyczał w pustkę samotny i cierpliwy. W środku rozświetlonej chaty rodziły się nowe zberezeństwa.

- Delikatniej...

Biały kruk wyleciał oknem, robiąc przy tym niemało hałasu. Okiennica ze zbitą szybą klekotała raz po raz. Wilgotna strzecha szeptała w rytm nocy.

- Ale...

Kule kurzu na podłodze przemieszczały się, uciekając. Od czasu do czasu dało się słyszeć krzyk.

- Nie...

Drzwi chaty uchyliły się, skrzypiąc.

Na deskach podłogowych prócz kurzu i szkła leżały ubrania w kolorach czerni, bieli i szarości. Ona dyszała, spocona i zła.

*

Pobliska komoda z drewna bukowego została potraktowana wyładowaniem elektrycznym. Ubrania rozprysły się we wszystkie strony. Osiągnąwszy poziom mistrzowski w przyrządzaniu alchemicznych specyfików, czarodziejka łudziła się, iż pierwszą miksturę stworzy bez pomocy i pomyłki. Co więcej opatentuje ją, a to przyniesie jej rozgłos wśród kolegów po fachu. Gdy tak się nie stało ogarnęła ją złość. Potłuczone szkło to pozostałość naczyń, którymi to rzucała, ilekroć coś szło nie po jej myśli.

Nazywała się Kara Dobrycka. Piękna, blond-włosa, wysoka czarownica z wielką wiedzą i wyjątkową skłonnością do przesady.

Biały kruk wylądował na framudze otwartej okiennicy. Było to zwierzę gatunkowo rzadkie, lecz niestety nie grzeszące wybitnym rozumem. Nosił imię Behawiorysta. Stojąc obunóż na drewnianej kładce odpoczywał po godzinnym przelocie, zadowolony, zajadając tłuste ścierwo robaka. Na właścicielkę spoglądał wzrokiem bez wyrazu.

Kara miała dość na dziś. Wszystkie jej próby spełzły na niczym. Czuła się zmęczona. Jedyne o czym w tym momencie myślała to lektura Rezobiusza Loda do poduszki. Niestety, każdy musi płacić za swoje błędy.

Kara z bólem ciała i duszy zabrała się do porządków. Miotła sprawiała wrażenie niechętnej i złośliwej. Behawiorysta ani myślał pomóc swojej pani. Po jego robaku nie został ślad.

Gdy weszła do sypialni, podążyła w stronę łóżka. Przewróciła zmęczony organizm na pościel, ciesząc się, że jest już tylko sama dla siebie. Przypomniały jej się czasy dzieciństwa. Szkolny kucharz, przez wiele lat jej uczęszczania na stołówkę, nie przyrządził ani razu mięsnego dania na tyle znośnie, by mogło przejść jej przez gardło. Jednak miał poczucie humoru. Z powodu ostentacyjnych protestów dla jego starań, nazywał Karę „Brukselką". Żywieniowy oprawca sprawił, że przestała jeść przyrządzane zwłoki żywych niegdyś zwierząt. Od lat trzymała się tego postanowienia. Zwierzęta tak jak ludzie, powinny umierać na własnych warunkach.

Usnęła, wśród wieczornych pohukiwań sowy za oknem. Śnił jej się kolor niebieski.

*

Siedziała przy biurku, nad którym zwykle przed snem odmawiała trzy paciorki, tak na wszelki wypadek, aby duszy spokój upozorować. Sporządzała listę potrzebnych składników. Przy trzynastej pozycji na kartce, długopis z niewyjaśnionych przyczyn, zerwał sojusz z dłonią i postanowił wykonać skok wiary, prosto w stronę dębowej podłogi. Upadł, standardowo, w hukiem tłuczonego szklanego klosza. Kara schyliła się po długopis, poprzedzając czynność charakterystycznym dla niej przewrotem oczu. Gdy już odnalazła przyrząd, ślęcząc pod biurkiem, skulona w pozycji agresywnego żółwia, jej srebrnym oczom ukazała się martwa istota wielkości ziarenka kawy. Jakież wielkie było przerażenie! Pisk kobiecy! Paniczna i rachityczna próba ucieczki! Diabeł pod biurkiem!

CZAROWNICAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz