LX - O ile nikt się nie dowie i tylko jeden raz

1.7K 158 120
                                    

Even nie uważał się nigdy za osobę nadzwyczaj opanowaną. Potrafił wybuchnąć gniewem, jeśli miał ku temu powód lub wzruszyć się smutnym zakończeniem książki. Kiedy ktoś rzucił w jego stronę chamskim komentarzem, nie zawsze miał na końcu języka kąśliwą odpowiedź. Jeśli coś kiedyś poszłoby nie tak, pewnie po prostu wpadłby w panikę – tak zawsze uważał. Ostatnie miesiące spędzone w zaświatach pokazały mu jednak, że się mylił. Nie był tak wrażliwy jak sądził. Gdy kilka razy dosłownie otarł się o śmierć, dusząca bezradność wcale nie przejęła nad nim kontroli. Przystawił Cassiel'owi zatruty nóż do gardła, kiedy zaszła taka potrzeba, a gdy Demony atakowały miasto, które zdążył już polubić i zacząć nazywać domem, był w stanie myśleć dostatecznie trzeźwo, żeby pomóc przerażonym ludziom, mimo braku szczególnych umiejętności.

Mimo to były takie momenty, kiedy nic nie można już było zrobić. Sytuacja czasem była tak beznadziejna, że niezależnie od tego jak bardzo komuś zależało, jak opanowany był i jak silna była jego wola, stawianie oporu było po prostu bezcelowe.

Sky oparł się o jego klatkę piersiową plecami, a Even poczuł ciepło przesiąkające przez materiał koszuli, barwiące również jego skórę czerwienią. Kula nie przeszła na wylot, co oznaczało, że Even pozostał niedraśnięty. Oznaczało to jednak również, że pocisk wciąż musiał tkwić gdzieś w ciele Sky'a, podczas gdy czarna trucizna wyciekała z niego do jego krwi, barwiąc ją kolorem kojarzącym się w tym świecie jedynie ze śmiercią.

Ani drgnął, a Sky zsunął się na kolana. Realność sytuacji do niego nie dotarła. Lufa pistoletu znów celowała w niego, a on nie czuł nic. Nic tylko bicie serca, które nie wydawało się wcale zbyt szybkie. To reszta świata jakby nagle zwolniła.

Choć były takie momenty, kiedy nic nie można zrobić, ta chwila nie była dla Evena jednym z nich. Gdy Raphael przeszył jego ciało zatrutym sztyletem, wtedy było już za późno. Teraz jednak wciąż mógł się poruszać, wciąż oddychał, a jego myśli zdawały się pędzić, przyspieszone uderzeniem adrenaliny.

Muriel raczej nie spodziewał się tego, co zrobi i pewnie tylko dlatego w niego nie trafił. Even zamiast stać w bezruchu sparaliżowany strachem, czy paść na kolana i rozpłakać się nad śmiertelnie rannym Sky'em, rzucił się natychmiast do tyłu, obrócił i schował za plecami Stwórcy. Muriel drgnął i wycelował broń w chłopaka, ale zawahał się. Jeśli zastrzeliłby go, świat skończyłby się tu i teraz, a jego misterny plan rozsypałby się w proch. Even zyskał więc trochę czasu. Przykucnięty na podłodze i oparty plecami o plecy Stwórcy, przesunął po posadzce wzrokiem, szukając czegoś, czegokolwiek, co mogło przydać mu się w tym momencie.

Znalazł.

- Jeśli uda mi się stąd wydostać, przysięgam, że sprowadzę pomoc – szepnął tak cicho, żeby tylko Stwórca go usłyszał.

- Pomoc? – Chłopak był chyba w szoku. W żaden sposób nie zareagował, choć zobaczył właśnie jak syn jego dawnego przyjaciela pada trafiony śmiertelnym ciosem. A przecież był Stwórcą. Mógł wszystko. A w każdym razie, mógł stworzyć wszystko.

- Pomóż mi i Sky'owi przeżyć, a obiecuję, że sprowadzę pomoc. To wszystko jeszcze da się odkręcić – powiedział pośpiesznie, zaciskając powieki w niemej modlitwie do nikogo w szczególności, żeby Sky wytrzymał jeszcze trochę.

- Uratujesz go? – spytał cicho Stwórca. – Jeśli pomogę wam się stąd wydostać?

Even przytaknął.

- Musicie dostać się do Piekła. Tam pewnie znajdziecie kogoś, kto będzie w stanie go wyleczyć. Więc ja go zatrzymam, a wy uciekajcie – polecił Stwórca.

Even wziął głęboki oddech, przygotowując się do błyskawicznego działania. Szansa, że Muriel nie trafi go w chaosie, który miał za chwilę nastąpić była niewielka. Niewielka szansa oznaczała jednak nadzieję i Even trzymał się jej teraz jak tonący liny ratunkowej. Wciąż mogło się udać. Sky z pewnością jeszcze żył.

Heaven (boyxboy)Where stories live. Discover now