LXV - Modlitwa

1.3K 126 32
                                    

Lubił te momenty. Cały świat tracił znaczenie, otaczała go tylko ciemność i cisza. Kiedy rzeczywistość przestała istnieć po raz pierwszy, nieruchome, rzadkie powietrze i mocne bicie serca – jedyne rzeczy, które pozostały – wydały mu się tak nieznośne, tak głośne i dziwne, zawieszone, zdawałoby się, w nicości, że był w stanie czuć tylko narastającą w gardle panikę. Teraz, kiedy doświadczył już tego tak wiele razy, ta cisza, spokój i odsunięcie od wszystkich realnych spraw przynosiło ulgę. Chwilę wytchnienia od pędzącej naprzód, hałaśliwej rzeczywistości.

Tym razem nie był w stanie delektować się tym uczuciem. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Jedyną sprawę ważniejszą od faktu, że chwilami świat po prostu przestawał istnieć i nie było gwarancji, że za minutę, godzinę czy dzień zaistnieje znowu. Tylko jedna rzecz była dla niego ważniejsza od niepewności istnienia świata. I teraz z tą jedyną rzeczą – czy raczej osobą – musiał się zmierzyć.

Właśnie teraz musiał się zmierzyć.

Oddech zamarł mu w gardle, pot nagle wystąpił na czoło. To było to. Był tu i to właśnie był ten moment, na który zawsze czekał, o którym marzył, którego bał się i – przede wszystkim – w którego nastąpienie nie wierzył przez tyle tysięcy lat.

Nie było słowa, które opisałoby jak poczuł się w momencie, gdy Go zobaczył – bosego, z czołem opartym o podkulone kolana, włosami zasłaniającymi twarz i rękami obejmującymi własne ciało, jakby w bólu, w napięciu albo z samotności. Nie było słów, w które mógłby ubrać swoje uczucia, bo nikt nigdy ich nie stworzył. Język opisywał to, co jest, to, co ludzie byli w stanie sobie wyobrazić. Nikt nigdy jednak nie zastanowił się, jak poczułby się ktoś, kto po dwustu tysiącach lat oczekiwania zobaczyłby osobę, za którą cały ten czas tęsknił. Nawet sama jego tęsknota powinna zostać nazwana inaczej, bo żaden człowiek w historii nigdy nie tęsknił za nikim w taki sposób jak on. Nie było innego pierwszego stworzenia samego Stwórcy, powołanego do istnienia po to właśnie, by przegonić ze świata samotność. Nie było nigdy nikogo, dla kogo Skäi był kiedyś wszystkim.

Zamarł tylko na moment – moment, w którym wszystkie wspomnienia tego, co doprowadziło go tutaj stanęły mu przed oczami. Pierwsze chwile jego życia, gdy był jeszcze jak dziecko nie rozumiejące niczego, przestraszone, a jednocześnie zafascynowane każdym nowym uczuciem. Pierwszy raz, kiedy spojrzał Mu w oczy i zobaczył w nich cały świat i wszystko, czego kiedykolwiek potrzebował. Lata, które spędzili razem, próbując stworzyć coś pięknego, coś wartościowego. Wszystkie te nieudane próby. Strata, ból i żal. Poczucie winy, gdy rozwiązanie zostało znalezione, ale oznaczało wieczne cierpienie jednej, niewinnej osoby. Pierwszy raz, kiedy zobaczył słońce na rozległym, błękitnym niebie otulającym tę ogromną, na wskroś piękną i nieprzewidywalną planetę, którą nazwali Ziemią. Moment, w którym poznał Ewę i chwila, w której się w niej zakochał. Ich pierwszy pocałunek. To, jak ziemia rozstąpiła się pod jego stopami i cały świat, wszystko co znał i kochał zniknęło mu sprzed oczu, pozostawiając tylko twardą, zimną posadzkę, ciemność i odgłosy demonów pragnących odebrać mu życie. Budowa Piekła u boku Ewy i Adama. Śmierć najlepszego przyjaciela. Powolne, do bólu rozciągnięte w czasie przyzwyczajanie się do nowego życia z dala od Skäi'a. Radość na widok i dźwięk płaczu nowonarodzonego, białowłosego dziecka o niebieskich oczach. Poczucie winy, że mimo tego cudu wciąż nie jest doskonale szczęśliwy. Wreszcie wszystkie modlitwy szeptane co roku w dzień festiwalu, rocznicę pierwszego Upadku.

„Chronię moich poddanych. Mam swoich przyjaciół. Kocham moje dzieci. Nie mam powodu nie cieszyć się swoim życiem... Mimo to proszę, pozwól mi wrócić."

Modlitwa, która nigdy nie została wysłuchana. Która być może nigdy nie wydostała się poza barierę oddzielającą Piekło od reszty świata. Nie mająca sensu, głupia, desperacka modlitwa.

Heaven (boyxboy)Where stories live. Discover now