Rozdział 1

2.6K 96 13
                                    

Szybkim krokiem idę przed siebie w stronę marketu. Staram się być cicho mimo, że dookoła nie ma żywej duszy. Żadnych ludzi. Żadnych zombie. Tylko ja z nożem myśliwskim mojego taty i plecakiem.

Mój brzuch domaga się jedzenia już od przeszło 24 godzin. Jestem strasznie głodna, nie łudzę się że w markecie coś pozostało, wszyscy ci którzy przeżyli wybrali z pobliskich sklepów wszystko co mogli, jednak mimo wszystko w sklepie mogło coś zostać.

Cokolwiek.

Gdy tylko przekraczam próg sklepu mocniej chwytam za rękojeść noża i rozglądam się dookoła w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Odetchnęłam z ulgą, gdy nikogo nie zastałam, jednak nadal muszę mieć się na baczności.

Zaczynam przeglądać wszystkie półki oraz miejsca w sklepie, w których ktoś mógłby schować jedzenie. Po podłodze walają się puste puszki, kartony po sokach i mleku oraz inne śmieci.

Cholera,tutaj też nie ma żadnego jedzenia. Zaczynam kierować się w stronę wyjścia kopiąc ze złości w pobliską puszkę zapominając o tym by być cicho. Jednak mój wzrok w ostatniej chwili napotyka jedno, jedyne pudło leżące na regale.

Jak mogłam je przeoczyć?!

Podbiegam wręcz do pudła i ze środka wyciągam chleb. Pyszny bohenek chleba. Nigdy wcześniej nie cieszyłam się tak bardzo na jego widok jak teraz. Chowam go szybko do plecaka i rozglądam się jeszcze raz dokładniej po sklepie. Na magazynie, schowane głęboko w jednej z szafek znalazłam karton soku pomarańczowego i zbożowy batonik. Niby nic wielkiego ale zawsze coś.

Do licha, Gwen, powinnaś skakać z radości!

Nim wychodzę ze sklepu rozglądam się dookoła, ludzie są zdolni zabić każdego za głupi, mały batonik gdy są głodni. Po upewnieniu się że wszystko jest w porządku wychodzę jak najszybciej ze sklepu i przebiegam przez drogę w stronę pobliskiego parku. Do mojej kryjówki mam 10 minut. Poprawiam plecak i z uśmiechem na ustach kieruję się w stronę domku na drzewie, myśląc o jedzeniu które mam w plecaku. Mimo, że wiem, że jestem sama zawsze mam to dziwne uczucie.

Jakby mnie ktoś obserwował.

Gdy docieram na miejsce spoglądam na domek znajdujący się na moim osiedlu za jednym z budynków. Wybranie tej kryjówki było świetnym pomysłem.

Zombie nie potrafią się wspinać a gdy zasłonię domek gałęziami trudno go dostrzec z większej odległości.

Wdrapuję się na drzewo, gdy już jestem naprzeciwko domku odsuwam kilka gałęzi z liśćmi, które go zasłaniają. Wchodzę do środka, wewnątrz jest o wiele większy niż się wydaje patrząc na niego z zewnątrz. Kładę plecak na podłodze obok materaca na który od razu siadam. Gdy wyciągam swoje łupy z plecaka mam ochotę zjeść i wypić wszystko co tylko mam, jednak z bólem sięgam po batonik i dosłownie go wchłaniam nie myśląc o tym, że prawie zjadłam go z papierkiem. Spoglądam na chleb, już po niego sięgam, ale szybko zabieram rękę. Muszę coś zostawić na później, następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia.

Kładę się i zerkam na zdjęcie swojej rodziny w ulubionej ramce mamy: srebrna z diamencikami w kształcie różyczek. Wszyscy jesteśmy na nim tacy szczęśliwi, zdjęcie zrobiliśmy na ostatnich wakacjach w Paryżu pod wieżą Eiffla. Po moim policzku spływa łza, gdy wracam do rzeczywistości.

Oni wszyscy nie żyją. Moja mama, tata, mój mały braciszek Cody. Tak strasznie za nimi tęsknię.

Muszę się wziąć w garść!

Obiecałam Cody'emu że będę twarda, dzielna, że przeżyję i nie mam zamiaru rzucać tej obietnicy na wiatr. Po Cody'm został mi tylko jego ukochany pluszak - piesek Lotek.

Apokalipsa zabrała mi wszystko, dom, rodzinę, przyjaciół.

A teraz jestem sama.


The Zombie World Where stories live. Discover now